Stanisław Zabłocki: sędzia wypowiada się publicznie z otwartą przyłbicą także w mediach społecznościowych

Publikowanie pod nazwiskiem to wyraz odpowiedzialności, a czasem też i odwagi

Aktualizacja: 01.12.2018 06:48 Publikacja: 01.12.2018 06:00

Stanisław Zabłocki: sędzia wypowiada się publicznie z otwartą przyłbicą także w mediach społecznościowych

Foto: Adobe Stock

Mój artykuł, zamieszczony przed kilkunastoma dniami na łamach „Rzeczpospolitej", w którym starałem się określić granice, w jakich sędzia ma prawo, a czasem wręcz obowiązek, wziąć udział w dyskursie publicznym, spotkał się – jak wskazuje na to ilość pytań skierowanych do mnie po jego opublikowaniu – z zainteresowaniem.

Charakterystyczne, że z większości uwag przebija opinia, iż zaprezentowane przeze mnie stanowisko jest zbyt zachowawcze i że rygory, które zaproponowałem, nie odpowiadają duchowi czasu. Raz jeszcze zatem przestudiowałem swój tekst i choć bardzo cenię sobie opinie innych, stwierdziłem, że nie byłbym skłonny poluzować nakreślonych w nim reguł.

Dla zakomunikowania swego uporu nie ośmieliłbym się, rzecz jasna, absorbować uwagi czytelników. Pojawił się jednak dodatkowy wątek, którego w poprzednim materiale nie poruszyłem, a który niewątpliwie zasługuje na komentarz. To wątek wypowiedzi skrytych za parawanem anonimatu. Ma on swoje dwa oblicza.

Ukryty za nickiem?

Pierwsze sprowadza się do pytania, czy sędzia uczestniczący w dyskursie publicznym na łamach prasy, a zatem publikujący artykuły ma prawo kamuflować swoje personalia. Prawo takie może i ma, ale zdecydowanie bardziej podoba mi się, i to z wielu powodów, otwarta postawa: to mówię ja, Stanisław Zabłocki, a nie wyimaginowany Jan Kowalski.

Po pierwsze dlatego, że sędzia w każdej sytuacji powinien brać odpowiedzialność za swoje słowa. Uczy nas tego całe nasze sędziowskie życie. Wyroki wydajemy wprawdzie w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej, ale każdy z nas wie, iż w tzw. części dyspozytywnej orzeczenia figurują nasze personalia, a zatem wyrażane są w tych rozstrzygnięciach poglądy prawne nasze i ewentualnie naszych współwotantów. Nie kryjemy tych poglądów prawnych za przybranymi personaliami. Nie znajduję dobrych racji, aby przyjąć inne założenie, gdy poglądy te zamierzamy wyrazić na płaszczyźnie oderwanej od realiów konkretnej sprawy i zaadresować do szerszej publiczności niż strony procesu lub zainteresowani tą jednostkową sprawą.

Po drugie dlatego, że wyrażanie poglądów pod własnym imieniem i nazwiskiem służy dyscyplinie słowa. Sędziowie powinni zaś w sposób szczególny o nią dbać.

Po trzecie wreszcie dlatego, że anonimizowanie zapatrywań zawsze może być poczytane za lęk wyrażenia ich z otwartą przyłbicą, a sędzia nie powinien lękać się wyrażania swoich poglądów w takim zakresie, w jakim – zgodnie z zasadami etycznymi obowiązującymi sędziów – ma je prawo publicznie zademonstrować.

Moi oponenci zapewne w tym miejscu rozważań stwierdzą, że przecież przedstawiciele innych zawodów, w tym i prawniczych, publikują czasem pod pseudonimami. To prawda, ale argument ten wcale mnie nie przekonuje. Chociażby z tej prostej przyczyny, że nam, sędziom, wolno mniej. A to, ile nam wolno, nie zależy – moim zdaniem – od tego, czy czynimy to z użyciem własnych personaliów czy za parawanem anonimatu. Jeśli bowiem parawan anonimatu zostanie odsłonięty, nadal będziemy musieli rozliczyć się z naszych poglądów i słów jako sędziowie.

Postawmy kropkę nad i w omawianiu tego pierwszego oblicza. Wyrażone uwagi dotyczą klasycznego udziału sędziego w dyskursie publicznym, o którym była mowa w moim poprzednim artykule. Nie dotyczą więc sędziów, którzy – mając zdolności literackie lub lingwistyczne – chcieliby pod pseudonimem wydać np. tomik wierszy, powieść historyczną, utwory dla dzieci lub przekład literacki z obcego języka. Tak postępują zresztą także przedstawiciele innych prawniczych zawodów i nie widzę w tym niczego niewłaściwego. Wręcz przeciwnie, w pełni rozumiem i akceptuję to, że ten sam człowiek publikował swoje komentarze do kodeksu handlowego i artykuły o prawie autorskim jako Jan Wiktor Lesman, a urocze książki dla dzieci jako Jan Brzechwa. Także i to, że mój nieodżałowany Przyjaciel, śp. mecenas Stanisław Mikke, tak właśnie podpisywał się pod pismami procesowymi, a talenty literackie prezentował naprzemiennie zarówno pod własnym nazwiskiem, jak i pod pseudonimem Dominik Karo. To jest, jak mawia młodzież, całkiem inna bajka. Przede wszystkim dlatego, że trudno sobie wyobrazić, aby ekspresja w tej sferze mogła naruszyć reguły, o których mowa w art. 178 ust. 3 Konstytucji RP.

Na Facebooku i na Twitterze

Drugie oblicze tego wątku to udział w dyskursie na forum tzw. mediów społecznościowych. Wątpliwości w tym zakresie wywołały sygnalizowane obawy, że świat – tak, to rzeczywiście jest już odrębny, i to ważny, świat – mediów społecznościowych jest od pewnego czasu intensywnie „trałowany" i analizowany pod kątem uczestnictwa w nim sędziów. W tym kontekście spotkałem się z licznymi wypowiedziami, że sędziowie dla bezpieczeństwa osobistego powinni zrezygnować z dyskusji prowadzonej pod oryginalnymi personaliami i prowadzić ją z użyciem tzw. nicków, nawet własne ścianki (na FB) czy konta (na Twitterze), zakładając z użyciem pseudonimów. Gdyby nawet takie trałowanie miało miejsce – co oceniałbym jako proceder dość paskudny, ale w który, na szczęście, nie wierzę, gdyż zawsze broniłem się przed dawaniem posłuchu spiskowym teoriom dziejów –nic, moim zdaniem, nie przemawia za anonimizacją wypowiedzi sędziego na tego rodzaju forach. Tak jak w odniesieniu do ekspresji w mediach „papierowych", tak i w nawiązaniu do wypowiedzi w mediach elektronicznych, w tym artykule nie będę powracał do merytorycznych granic udziału sędziego w dyskursie publicznym. Odsyłam do materiału opublikowanego 30 października. Może z jednym wyjątkiem. Otóż przy założeniu, że sędzia używa tej drogi komunikacji do porozumiewania się z bardzo wąskim, ściśle zdefiniowanym gronem osób, z którym łączą go więzy rodzinne lub przyjaźni (co bardzo łatwo sprawdzić, gdyż to wysyłający za każdym razem decyduje, w jakiej domenie zamieszcza wiadomość, a zatem jaki jest zakres jej rozpowszechnienia), siłą rzeczy granice te mogą być poluzowane. Przesłanie tą drogą wiadomości żonie, dziecku czy koledze nie różni się od przesłania jej drogą poczty tradycyjnej lub mailową, a zatem ma cechy korespondencji prywatnej, a nie udziału w publicznej dyskusji. Jeśli jednak sędzia używa Facebooka lub Twittera do przekazania swych poglądów szerszej grupie, określanej na FB grupą „znajomych", a tym bardziej gdy zamieszcza je w domenie publicznej, nie znajduję żadnych dobrych racji, by dopuszczalne granice udziału w dyskursie były określone inaczej, niż proponowałem to poprzednio. Wówczas bowiem udział ten zyskuje właśnie cechę publiczności, istotną w świetle brzmienia art. 178 ust. 3 konstytucji.

A zatem dalej już tylko o tym, czy powinniśmy to czynić z otwartą przyłbicą, czy też za mniej czy bardziej kryjącą naszą tożsamość tarczą. Kto uważnie przeczytał poprzedzające to pytanie fragmenty artykułu, zna już odpowiedź. Oczywiście, z punktu widzenia regulaminów tego rodzaju mediów możemy nie ujawniać swych personaliów. Ja jednak uważam, że moją powinnością, jako sędziego, jest postawa przeciwna – taka, jaką opisałem, omawiając ewentualne posługiwanie się pseudonimem. Ma ona wszystkie te zalety, które zostały już wymienione.

Prowadząc konto pod własnym nazwiskiem, daję wyraz swojej sędziowskiej odpowiedzialności, a czasem także odwagi. Używając tarczy anonimatu, mogę sprawić wrażenie, że nie jestem do końca przekonany, czy utrzymuję się w tych granicach, w jakich wolno mi prowadzić publiczny dyskurs, a więc, że mówię/piszę już nie o rozwiązaniach prawnych czy problemach, z którymi musi uporać się wymiar sprawiedliwości.

Mogę, chociaż oczywiście wcale tak być nie musi, dać nieżyczliwym asumpt do twierdzenia, że moje intencje są odmienne i że skoro ukrywam swą tożsamość, sam mam obawy, czy nie poruszam tematu, co do którego sędzia powinien zachować na zewnątrz milczenie albo czy nie przekraczam formy, która powinna charakteryzować wypowiedź sędziego. Kryjąc się za jakimś fantazyjnym nickiem, łatwiej mogę wpaść w pułapkę użycia niecenzuralnego określenia i, nie daj Boże, dostrzeżenia konieczności usunięcia wypowiedzi albo nawet likwidacji konta. A w sieci nic nie ginie.

Pseudonimy są wśród nas

Tak, wiem, parę z osób cieszących się w środowisku prawniczym, i to jak najbardziej zasłużenie, wielkim autorytetem korzysta w mediach społecznościowych z kostiumu innego imienia i nazwiska. Zauważmy jednak, że to osoby, których kultura osobista i doświadczenie prawnicze są tak wielkie, iż owe mechanizmy samokontrolne działają u nich perfekcyjnie także wówczas, gdy wpisy są zanonimizowane. Sądzę też, że na ich decyzjach zaważyć mogło to, iż konta osób o bardzo znanych nazwiskach są niejako „dla zasady" zanieczyszczane całą masą bezsensownych, obraźliwych, a często wręcz obscenicznych wpisów pochodzących od tych, którzy nie mają nic do powiedzenia w tematyce prawnej czy kulturalnej poruszanej przez właścicieli konta. Wreszcie, nie mogę też pozbyć się wrażenia, że niektóre Wielkie Nazwiska kryjące się za nickami i tak są w środowisku znakomicie znane, a zatem ich posiadacze używają tej tarczy bardziej z przewrotnej przekory, podobnej do tej, dla której Jan Zbigniew Słojewski do końca pozostawał Hamiltonem, chociaż wszyscy wiedzieli, że Hamilton jest Janem Zbigniewem Słojewskim. Nie sądzę zatem, aby „argumentum vir magnus" mógł przeważać nad decyzjami podejmowanymi w tej mierze przez nas, szeregowych sędziów.

Autor jest sędzią Sądu Najwyższego, prezesem Izby Karnej SN

Czytaj też:

Zabłocki o sporze wokół SN: liczby nie kłamią, czyli mój bilans zamknięcia

Mój artykuł, zamieszczony przed kilkunastoma dniami na łamach „Rzeczpospolitej", w którym starałem się określić granice, w jakich sędzia ma prawo, a czasem wręcz obowiązek, wziąć udział w dyskursie publicznym, spotkał się – jak wskazuje na to ilość pytań skierowanych do mnie po jego opublikowaniu – z zainteresowaniem.

Charakterystyczne, że z większości uwag przebija opinia, iż zaprezentowane przeze mnie stanowisko jest zbyt zachowawcze i że rygory, które zaproponowałem, nie odpowiadają duchowi czasu. Raz jeszcze zatem przestudiowałem swój tekst i choć bardzo cenię sobie opinie innych, stwierdziłem, że nie byłbym skłonny poluzować nakreślonych w nim reguł.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Prawne
Jakubowski, Gadecki: Archeolodzy kontra poszukiwacze skarbów. Kolejne starcie