Po drugie dlatego, że wyrażanie poglądów pod własnym imieniem i nazwiskiem służy dyscyplinie słowa. Sędziowie powinni zaś w sposób szczególny o nią dbać.
Po trzecie wreszcie dlatego, że anonimizowanie zapatrywań zawsze może być poczytane za lęk wyrażenia ich z otwartą przyłbicą, a sędzia nie powinien lękać się wyrażania swoich poglądów w takim zakresie, w jakim – zgodnie z zasadami etycznymi obowiązującymi sędziów – ma je prawo publicznie zademonstrować.
Moi oponenci zapewne w tym miejscu rozważań stwierdzą, że przecież przedstawiciele innych zawodów, w tym i prawniczych, publikują czasem pod pseudonimami. To prawda, ale argument ten wcale mnie nie przekonuje. Chociażby z tej prostej przyczyny, że nam, sędziom, wolno mniej. A to, ile nam wolno, nie zależy – moim zdaniem – od tego, czy czynimy to z użyciem własnych personaliów czy za parawanem anonimatu. Jeśli bowiem parawan anonimatu zostanie odsłonięty, nadal będziemy musieli rozliczyć się z naszych poglądów i słów jako sędziowie.
Postawmy kropkę nad i w omawianiu tego pierwszego oblicza. Wyrażone uwagi dotyczą klasycznego udziału sędziego w dyskursie publicznym, o którym była mowa w moim poprzednim artykule. Nie dotyczą więc sędziów, którzy – mając zdolności literackie lub lingwistyczne – chcieliby pod pseudonimem wydać np. tomik wierszy, powieść historyczną, utwory dla dzieci lub przekład literacki z obcego języka. Tak postępują zresztą także przedstawiciele innych prawniczych zawodów i nie widzę w tym niczego niewłaściwego. Wręcz przeciwnie, w pełni rozumiem i akceptuję to, że ten sam człowiek publikował swoje komentarze do kodeksu handlowego i artykuły o prawie autorskim jako Jan Wiktor Lesman, a urocze książki dla dzieci jako Jan Brzechwa. Także i to, że mój nieodżałowany Przyjaciel, śp. mecenas Stanisław Mikke, tak właśnie podpisywał się pod pismami procesowymi, a talenty literackie prezentował naprzemiennie zarówno pod własnym nazwiskiem, jak i pod pseudonimem Dominik Karo. To jest, jak mawia młodzież, całkiem inna bajka. Przede wszystkim dlatego, że trudno sobie wyobrazić, aby ekspresja w tej sferze mogła naruszyć reguły, o których mowa w art. 178 ust. 3 Konstytucji RP.
Na Facebooku i na Twitterze
Drugie oblicze tego wątku to udział w dyskursie na forum tzw. mediów społecznościowych. Wątpliwości w tym zakresie wywołały sygnalizowane obawy, że świat – tak, to rzeczywiście jest już odrębny, i to ważny, świat – mediów społecznościowych jest od pewnego czasu intensywnie „trałowany" i analizowany pod kątem uczestnictwa w nim sędziów. W tym kontekście spotkałem się z licznymi wypowiedziami, że sędziowie dla bezpieczeństwa osobistego powinni zrezygnować z dyskusji prowadzonej pod oryginalnymi personaliami i prowadzić ją z użyciem tzw. nicków, nawet własne ścianki (na FB) czy konta (na Twitterze), zakładając z użyciem pseudonimów. Gdyby nawet takie trałowanie miało miejsce – co oceniałbym jako proceder dość paskudny, ale w który, na szczęście, nie wierzę, gdyż zawsze broniłem się przed dawaniem posłuchu spiskowym teoriom dziejów –nic, moim zdaniem, nie przemawia za anonimizacją wypowiedzi sędziego na tego rodzaju forach. Tak jak w odniesieniu do ekspresji w mediach „papierowych", tak i w nawiązaniu do wypowiedzi w mediach elektronicznych, w tym artykule nie będę powracał do merytorycznych granic udziału sędziego w dyskursie publicznym. Odsyłam do materiału opublikowanego 30 października. Może z jednym wyjątkiem. Otóż przy założeniu, że sędzia używa tej drogi komunikacji do porozumiewania się z bardzo wąskim, ściśle zdefiniowanym gronem osób, z którym łączą go więzy rodzinne lub przyjaźni (co bardzo łatwo sprawdzić, gdyż to wysyłający za każdym razem decyduje, w jakiej domenie zamieszcza wiadomość, a zatem jaki jest zakres jej rozpowszechnienia), siłą rzeczy granice te mogą być poluzowane. Przesłanie tą drogą wiadomości żonie, dziecku czy koledze nie różni się od przesłania jej drogą poczty tradycyjnej lub mailową, a zatem ma cechy korespondencji prywatnej, a nie udziału w publicznej dyskusji. Jeśli jednak sędzia używa Facebooka lub Twittera do przekazania swych poglądów szerszej grupie, określanej na FB grupą „znajomych", a tym bardziej gdy zamieszcza je w domenie publicznej, nie znajduję żadnych dobrych racji, by dopuszczalne granice udziału w dyskursie były określone inaczej, niż proponowałem to poprzednio. Wówczas bowiem udział ten zyskuje właśnie cechę publiczności, istotną w świetle brzmienia art. 178 ust. 3 konstytucji.
A zatem dalej już tylko o tym, czy powinniśmy to czynić z otwartą przyłbicą, czy też za mniej czy bardziej kryjącą naszą tożsamość tarczą. Kto uważnie przeczytał poprzedzające to pytanie fragmenty artykułu, zna już odpowiedź. Oczywiście, z punktu widzenia regulaminów tego rodzaju mediów możemy nie ujawniać swych personaliów. Ja jednak uważam, że moją powinnością, jako sędziego, jest postawa przeciwna – taka, jaką opisałem, omawiając ewentualne posługiwanie się pseudonimem. Ma ona wszystkie te zalety, które zostały już wymienione.