Zaczęło się niewinnie, od poselskich interpelacji w sprawie wysokości stawek adwokackich i radcowskich (z wyboru i urzędu) podniesionych w ostatnich dniach urzędowania przez Borysa Budkę.

Posłowie PiS napisali je do ministra sprawiedliwości. Wspominali o głosach zaniepokojonych klientów, którym dwukrotny wzrost opłat od stycznia 2016 r. poważnie ogranicza dostęp do usług prawniczych. W sprawach prawa pracy poszkodowani pracownicy z pewnością nieraz będą rezygnować z dochodzenia swoich praw przed sądem ze względu na wysokie koszty reprezentacji.

W ocenie klientów wprowadzone zmiany mogą obniżyć jakość usług reprezentantów z urzędu, którzy są gorzej opłacani od reprezentantów z wyboru – pisali posłowie. Minister najpierw odpowiedział, że MS analizuje stawki. Po ponad dwóch miesiącach zdecydował: stawki zostaną obniżone. O czym poinformował w nocy ze środy na czwartek w Sejmie, kilka godzin po tym, gdy przedstawił posłom audyt w Ministerstwie Sprawiedliwości. Korporacje z niedowierzaniem przyjęły informację o obniżce. Kiedy się potwierdziła, wyraziły ostry sprzeciw. Liczą na dialog z ministrem sprawiedliwości i przekonanie go do swoich racji. Wszystko wskazuje jednak, że na niewiele się on zda. Decyzja już zapadła. Dyskusyjna jest tylko skala obniżki. Czy to dobrze czy źle?

Klientom, nawet przegranym, powinno to wyjść na dobre. Gorzej z korporacjami. Nie pomagają zapewnienia, że stawki służą ochronie tych, którzy słusznie dochodzą swoich praw. Zwracają też uwagę, że wynagrodzenie pełnomocnika zależy od umowy z klientem. Stawki określone w rozporządzeniu oznaczają zaś koszty zastępstwa procesowego przyznawane przez sąd stronie wygrywającej proces. Co prawda, sądy mogły zasądzać wyższe kwoty, ale niemal zawsze ograniczały się do stawek minimalnych. A te nie były zmieniane przez 13 lat. Skoro jednak do zmian już doszło, to może należy dać im szansę? Samo polityczne wycofanie się z kolejnej reformy, bez analizy, wprowadza bałagan. A ten wymiarowi sprawiedliwości tylko szkodzi.