Krytycy Prawa i Sprawiedliwości lubią co jakiś czas podkreślać – szczególnie gdy partia rządząca podejmuje jakieś kontrowersyjne decyzje albo przestawia propozycje ustaw, które mogą być niezgodne z konstytucją – jak poważny błąd popełnili ci, którzy mówili przed wyborami Platformie, żeby nie straszyła PiS-em. Takie stawianie sprawy oznacza zupełne niezrozumienie mechanizmów politycznych.
W kampanii wyborczej nie jest istotne to, czy dany argument jest obiektywnie prawdziwy albo czy spełni się jakaś prognoza, lecz czy jest politycznie skuteczna, czy oddziałuje na emocje wyborców. Największym problemem, jaki miała PO w kampanii 2015 roku, była całkowita utrata wiarygodności. Jeśli po ośmiu latach rządów PO–PSL jedyną legitymizacją Platformy byłoby to, że gdy przyjdzie PiS, będzie jeszcze gorzej – a do tego sprowadzałoby się „straszenie PiS-em" – oznaczałoby to wizerunkową katastrofę i byłoby najgorszym podsumowaniem lat 2007–2015. Ale problemem było nie tylko to, że rykoszetem dostałaby sama Platforma.
Straszenie przeciwnikiem politycznym jest wszak podstawowym narzędziem budowania politycznych emocji. Przepraszam za powtarzanie truizmów, ale ma ono dwa cele: motywowanie własnych zwolenników albo obniżanie motywacji w elektoracie przeciwnika, albo jedno i drugie.
W 2015 roku straszenie PiS-em nie mogło zadziałać. Nie mogło odwieść wyborców prawicy od głosowania na partię Jarosława Kaczyńskiego, która szła po zwycięstwo. Szczególnie że PiS postawił w kampanii na polityków bardziej umiarkowanych i przedstawiał się jako partia, która chce zmodernizować kraj i posprzątać po PO.
Straszenie PiS-em miało też bardzo ograniczoną możliwość mobilizowania elektoratu PO. Platforma zużyła się władzą, ostatnie miesiące jej rządów upłynęły na tłumaczeniu się z afery taśmowej, a ilość jej grzechów była tak duża, że sporo jej wyborców odeszło do Nowoczesnej – jak choćby liberalny elektorat niemogący wybaczyć Donaldowi Tuskowi rozbioru otwartych funduszy emerytalnych. Nielubiący PiS-u wyborcy liberalnego centrum nie byli już skazani na to, by zaciskać zęby i wbrew sobie głosować na Platformę, lecz odpłynęli do partii Ryszarda Petru.