Marek Migalski: Naród na szczycie wartości

Dlaczego Europa i świat są niechętne dążeniom Katalonii?

Aktualizacja: 04.10.2017 14:00 Publikacja: 03.10.2017 18:14

Demonstracja zwolenników niepodległości Katalonii w Barcelonie

Demonstracja zwolenników niepodległości Katalonii w Barcelonie

Foto: PAP/EPA

Przed stu laty Woodrow Wilson, prezydent USA, zadeklarował, że od tej pory obowiązywać będzie niemądra zasada samostanowienia narodów. Ujął w pewną geopolityczną regułę widmo, które krążyło już przez cały XIX wiek po Europie. Widmo nacjonalizmu, domagające się, by granice państw pokrywały się z granicami występowania narodów.

Myśl ta, nam wydająca się dziś oczywistością, była w owym czasie nowatorska i rewolucyjna. Zmieniała bowiem tradycję od wieków rządzącą tworzeniem i rozprzestrzenianiem się państw. Przez setki, a nawet tysiące lat nikomu nie przeszkadzało, że na czele państwa stoi ktoś niewywodzący się z tego samego ludu czy etni, z której pochodzą poddani. To dlatego polska szlachta na swoich królów wybierała Czechów, Węgrów, Szwedów czy Francuzów. I dlatego Habsburgowie stworzyli najpotężniejsze państwo w Europie, bo prowadzili skuteczną politykę dynastyczną, skupiając pod swym berłem kilkanaście narodów. I dlatego także Rosją władała szczecińska Niemka, a Anglią niemiecka rodzina z dynastii hanowerskiej (w czasie I wojny światowej, gdy Wielka Brytania wojowała z Niemcami, zmienili oni nazwisko z Wettynów na angielsko brzmiących Windsorów).

W grupie średniaków

Idea, by mapę świata kroić według narodowych granic, jest pomysłem bardzo nowym i modernistycznym. Od razu dodajmy: nie nazbyt mądrym. Bo niby dlaczego ludzie mają ze sobą współistnieć na zasadzie pochodzenia, a nie przynależności do danej kultury czy ideałów? Tak przecież postąpili Amerykanie, gdy – pochodząc z różnych nacji, mówiąc różnymi językami i wyznając wszelakie religie – wypowiedzieli posłuszeństwo Londynowi i Paryżowi, i stworzyli własne państwo, w obronie którego gotowi byli umrzeć. Ale faktem jest, że od ponad stu lat to właśnie zasada samostanowienia narodów wydaje się wszystkim najlepszą metodą podziału świata i regulowania zasad współżycia między państwami.

Jeśli zatem już przywykliśmy do tego, że właśnie zasada samostanowienia narodów rządzi naszym światem, to dlaczego ów świat odmawia Katalończykom prawa do własnego państwa? Bo jest ich za mało? Naprawdę 7 milionów to mniej niż 330 tysięcy Islandczyków, 430 tysięcy Maltańczyków czy pół miliona Luksemburczyków? W UE swoją reprezentację mają nie tylko te dwa ostatnie narody, ale także pięciomilionowe Słowacja, Dania, Finlandia i Irlandia, a także dwumilionowe Łotwa i Słowenia oraz nieco ponadmilionowa Estonia. Gdyby Katalonia została członkiem UE, weszłaby do klubu... średniaków, a nie maluchów!

W powszechnej opinii o tym, czy jakaś grupa jest narodem czy też nie, decyduje posiadanie odrębnego języka. To oczywista bzdura, bo żaden (sic!) z narodów trzech kontynentów (Ameryki Północnej, Południowej i Australii), a także wiele narodów Afryki i części Azji nie ma swoje osobnego języka. Również w Europie jest kilka nacji nieposiadających własnego języka. Ale nawet jeśli przyjąć to zbędne kryterium, to Katalończycy akurat mogą się nim poszczycić.

Nic nie przemawia za odbieraniem prawa Katalończykom do uzyskania niepodległości. Dlaczego wobec tego ich aspiracje spotykają się z takim oporem? O ile sprzeciw Madrytu można zrozumieć (wszak Hiszpania traciłaby swoją najbogatszą część), o tyle już niechęć, jaką budzą aspiracje mieszkańców Barcelony i okolic w Europie, jest trudna do pojęcia. Szczególnie zabawne są reakcje w Polsce.

Gnuśność przyzwyczajenia

Najbardziej niechętni niepodległościowym dążeniom Katalonii są... polscy nacjonaliści i hurrapatrioci z PiS czy ugrupowań narodowych. Okazuje się, że zapałki, którymi sami się bawią, wzbudzają w nich strach, gdy widzą je u innych. Z kolei kukizowcy jakby nagle przestali pałać miłością do wszelkich narzędzi demokracji bezpośredniej. A nasi liberałowie z PO i Nowoczesnej, miast pomstować na łamanie demokracji i prawa za Pirenejami, przestraszyli się widma nacjonalizmu i do porządku dziennego przeszli nad nasyłaniem na demonstrantów policji i aresztowaniem działaczy społecznych.

Dlaczego więc Europa i świat tak niechętne są temu, co dzieje się w Barcelonie? Z prostego powodu – to polityka oraz gnuśność przyzwyczajenia do tego, co już jest. Polityka, bo nikt nie chce sobie psuć relacji z czwartym, po brexicie, najważniejszym państwem UE. A skąd owa gnuśność status quo? Z natury ludzkiej. Bo ona właśnie nie pozwala na akceptację czegoś nowego, nawet jeśli to nowe zgodne jest z zasadami, które sami wyznajemy. Bo jeśli większość z nas, choć nie ja, hołubi zasadę samostanowienia narodów, to przecież z zaciśniętymi kciukami winien kibicować Katalończykom! Chcą tego, co należy się każdemu narodowi. Jak byśmy reagowali, gdyby w 1918 r. ktoś argumentował (tak jak dzieje się to wobec niedzielnego referendum), że powstanie nowego państwa, Polski, narusza równowagę w regionie, może popsuć relacje z Rosją, jest niebezpieczne, kosztowne i może spowodować wybuch innych separatyzmów? Narody się rodzą (najlepszym przykładem Palestyńczycy), a granice się zmieniają (w ciągu ostatnich trzech dekad przybyło w Europie ponad dziesięć nowych państw!). Dlatego opór wobec dążeń Katalończyków jest tak niezrozumiały. Podobnie jak wobec marzeń innych narodów świata o swojej niepodległości – oczywiście, jeśli przyjmie się Wilsonowską perspektywę.

Mnie osobiście ona nie odpowiada. Choć muszę akceptować, że jest powszechnie przyjmowana. Ale czyż nie można sobie pomarzyć, by granice państw nie pokrywały się z miejscem przypadkowego osiedlenia poszczególnych narodów? I by nie musieć być rządzonym przez mazowieckich Słowian, lecz koegzystować sobie w małej federacji polsko-czesko-słowackiej, z niewielką jeszcze domieszką śląskiej porządności i lwowskiego luzu, pod światłym przywództwem niewtrącającego się do niczego Franciszka Józefa? Wiem, wiem – to niemożliwe. Bo rządzi naszą współczesnością nacjonalistyczny paradygmat, który naród postawił na szczycie wszystkich wartości. I właśnie w imię tego paradygmatu nacjonaliści i hurrapatrioci ze wszystkich krajów nie pozwolą na secesję siedmiomilionowego narodu katalońskiego. Paradoks? Nie pierwszy i nie ostatni.

Autor jest politologiem, byłym europosłem PiS i PJN

Przed stu laty Woodrow Wilson, prezydent USA, zadeklarował, że od tej pory obowiązywać będzie niemądra zasada samostanowienia narodów. Ujął w pewną geopolityczną regułę widmo, które krążyło już przez cały XIX wiek po Europie. Widmo nacjonalizmu, domagające się, by granice państw pokrywały się z granicami występowania narodów.

Myśl ta, nam wydająca się dziś oczywistością, była w owym czasie nowatorska i rewolucyjna. Zmieniała bowiem tradycję od wieków rządzącą tworzeniem i rozprzestrzenianiem się państw. Przez setki, a nawet tysiące lat nikomu nie przeszkadzało, że na czele państwa stoi ktoś niewywodzący się z tego samego ludu czy etni, z której pochodzą poddani. To dlatego polska szlachta na swoich królów wybierała Czechów, Węgrów, Szwedów czy Francuzów. I dlatego Habsburgowie stworzyli najpotężniejsze państwo w Europie, bo prowadzili skuteczną politykę dynastyczną, skupiając pod swym berłem kilkanaście narodów. I dlatego także Rosją władała szczecińska Niemka, a Anglią niemiecka rodzina z dynastii hanowerskiej (w czasie I wojny światowej, gdy Wielka Brytania wojowała z Niemcami, zmienili oni nazwisko z Wettynów na angielsko brzmiących Windsorów).

Pozostało 80% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Wydarzenia
RZECZo...: powiedzieli nam
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Wydarzenia
Nie mogłem uwierzyć w to, co widzę
Wydarzenia
Polscy eksporterzy podbijają kolejne rynki. Przedsiębiorco, skorzystaj ze wsparcia w ekspansji zagranicznej!
Materiał Promocyjny
Jakie możliwości rozwoju ma Twój biznes za granicą? Poznaj krajowe programy, które wspierają rodzime marki
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Wydarzenia
Żurek, bigos, gęś czy kaczka – w lokalach w całym kraju rusza Tydzień Kuchni Polskiej