Przed stu laty Woodrow Wilson, prezydent USA, zadeklarował, że od tej pory obowiązywać będzie niemądra zasada samostanowienia narodów. Ujął w pewną geopolityczną regułę widmo, które krążyło już przez cały XIX wiek po Europie. Widmo nacjonalizmu, domagające się, by granice państw pokrywały się z granicami występowania narodów.
Myśl ta, nam wydająca się dziś oczywistością, była w owym czasie nowatorska i rewolucyjna. Zmieniała bowiem tradycję od wieków rządzącą tworzeniem i rozprzestrzenianiem się państw. Przez setki, a nawet tysiące lat nikomu nie przeszkadzało, że na czele państwa stoi ktoś niewywodzący się z tego samego ludu czy etni, z której pochodzą poddani. To dlatego polska szlachta na swoich królów wybierała Czechów, Węgrów, Szwedów czy Francuzów. I dlatego Habsburgowie stworzyli najpotężniejsze państwo w Europie, bo prowadzili skuteczną politykę dynastyczną, skupiając pod swym berłem kilkanaście narodów. I dlatego także Rosją władała szczecińska Niemka, a Anglią niemiecka rodzina z dynastii hanowerskiej (w czasie I wojny światowej, gdy Wielka Brytania wojowała z Niemcami, zmienili oni nazwisko z Wettynów na angielsko brzmiących Windsorów).
W grupie średniaków
Idea, by mapę świata kroić według narodowych granic, jest pomysłem bardzo nowym i modernistycznym. Od razu dodajmy: nie nazbyt mądrym. Bo niby dlaczego ludzie mają ze sobą współistnieć na zasadzie pochodzenia, a nie przynależności do danej kultury czy ideałów? Tak przecież postąpili Amerykanie, gdy – pochodząc z różnych nacji, mówiąc różnymi językami i wyznając wszelakie religie – wypowiedzieli posłuszeństwo Londynowi i Paryżowi, i stworzyli własne państwo, w obronie którego gotowi byli umrzeć. Ale faktem jest, że od ponad stu lat to właśnie zasada samostanowienia narodów wydaje się wszystkim najlepszą metodą podziału świata i regulowania zasad współżycia między państwami.
Jeśli zatem już przywykliśmy do tego, że właśnie zasada samostanowienia narodów rządzi naszym światem, to dlaczego ów świat odmawia Katalończykom prawa do własnego państwa? Bo jest ich za mało? Naprawdę 7 milionów to mniej niż 330 tysięcy Islandczyków, 430 tysięcy Maltańczyków czy pół miliona Luksemburczyków? W UE swoją reprezentację mają nie tylko te dwa ostatnie narody, ale także pięciomilionowe Słowacja, Dania, Finlandia i Irlandia, a także dwumilionowe Łotwa i Słowenia oraz nieco ponadmilionowa Estonia. Gdyby Katalonia została członkiem UE, weszłaby do klubu... średniaków, a nie maluchów!
W powszechnej opinii o tym, czy jakaś grupa jest narodem czy też nie, decyduje posiadanie odrębnego języka. To oczywista bzdura, bo żaden (sic!) z narodów trzech kontynentów (Ameryki Północnej, Południowej i Australii), a także wiele narodów Afryki i części Azji nie ma swoje osobnego języka. Również w Europie jest kilka nacji nieposiadających własnego języka. Ale nawet jeśli przyjąć to zbędne kryterium, to Katalończycy akurat mogą się nim poszczycić.