Korespondencja z Brukseli
Po latach stawiania na innowacyjność i nowoczesność i wypychania wszystkiego co brudne i dymiące poza granice cywilizowanej Europy w Unii nadszedł czas refleksji nad rolą przemysłu. Jeśli upadnie stalownictwo, zalane przez dotowaną tanią produkcję z Chin czy – w mniejszej skali – z Białorusi, ucierpią nie tylko zatrudnieni w tej branży ludzie. Pod znakiem zapytania stanie jakość produkcji innych gałęzi europejskiego przemysłu. A klimat tylko na tym straci: zamiast w UE, gdzie obowiązują zaostrzone normy środowiskowe, stalownie będą truły gdzieś w Europie Wschodniej, Azji czy Afryce, gdzie nikt się efektem cieplarnianym nie przejmuje. A przy okazji pracę może stracić nawet kilka milionów Europejczyków.
Wspólnota surowców
Głęboki kryzys na rynku stali skupia w sobie jak w soczewce egzystencjalne problemy Europy. U podstaw wspaniałej historii zjednoczenia nieprzyjaznych sobie krajów legła w 1952 roku Europejska Wspólnota Węgla i Stali. Był to pomysł francuskiego polityka Jeana Monneta, który wymyślił pokojowe mechanizmy kontrolowania dwóch strategicznych surowców Europy – węgla i rudy żelaza – i zbliżenia do siebie śmiertelnych wrogów – Francji i Niemiec, na terenie których znajdowały się oba te bogactwa naturalne. Co było dalej – wiadomo: Europejska Wspólnota Gospodarcza i jej następczyni Unia Europejska i spektakularne kolejne fale rozszerzania, w wyniku których UE liczy dziś 28 krajów, ma wspólną walutę i obszar bez kontroli granicznej.
Ale nie ma już węgla – pozbyła się go sama wiele lat temu (ostatnie kopalnie walczą o byt w Polsce), uznając go za brudny surowiec. Dziś zagłada czeka stal. Jeśli z Europy zniknęłyby huty, to zaiste byłby to chichot historii: nikt już nie wywoła wojny o stal i węgiel, bo ich po prostu w Europie nie będzie. Stałyby się ofiarą europejskiego marzenia o gospodarce czystej i innowacyjnej, która może z powodzeniem konkurować na świecie, opierając się na surowcach sprowadzanych z innych regionów świata. W tej sprawie UE sama związała sobie ręce: ustaliła ambitne cele klimatyczne do 2030 roku, których przemysł stalowy nie jest w stanie w obecnych warunkach wypełnić przy jednoczesnym zachowaniu konkurencyjności. I to mimo że, jak przyznają nawet urzędnicy w Brukseli, dokonał maksymalnego wysiłku innowacyjnego.
Na klimatyczne ambicje nałożyła się wyjątkowo niekorzystna sytuacja na rynku światowym, gdzie panuje nadprodukcja stali. Europie trudno z tym uczciwie konkurować: związana z jednej strony celami klimatycznymi i restrykcyjnymi normami ochrony środowiska, a z drugiej zakazem pomocy państwa, musi stawić czoła stali dotowanej przez rządy w Pekinie czy Mińsku.