Kiedy świat, nie tylko katolicki, zaskoczony powołaniem Polaka na tron biskupa Rzymu chciał się dowiedzieć czegoś więcej o przybyszu z nieznanego kraju, poznał go nie tylko jako świadka i uczestnika dramatycznych losów Polski XX stulecia, ale również jako człowieka oddanego słowu. I nie chodzi w tym miejscu o słowo Biblii czy w ogóle słowo w porządku wiary. Chodzi o słowo jako tworzywo kreacji literackiej i refleksji filozoficznej. W syntetyzującym języku filozofii szukał Wojtyła sposobu na zdefiniowanie osoby ludzkiej w jej relacji z absolutem w kategoriach naukowych i wobec dziedzictwa myśli europejskiej, przede wszystkim katolickiej, ale także protestanckiej, a nawet tej o korzeniach odległych od chrześcijańskiej wizji świata.
Z eksploracji tych wyrosła nie tylko spójna koncepcja teoretyczna, zwieńczona rozprawą „Osoba i czyn", ale i postawa wobec bliźniego, której najpełniejszą realizację przyniosły lata pontyfikatu. Twórczość literacka, zapoczątkowana nieśmiałymi wprawkami poetyckimi z okresu nauki w gimnazjum, rozwinęła się z czasem w trudną, gęstą w treści poezję egzystencjalną i teksty dramaturgiczne, istotne choćby z tego powodu, że dawały wyraz szczególnemu zamiłowaniu „do literatury dramatycznej i do teatru", o którym pisał i wspominał wielokrotnie autor „Brata naszego Boga" już jako Jan Paweł II. Te dwa nurty, artystyczny i filozoficzny, nie wyczerpywały ogromnego dorobku pisarskiego Wojtyły.
Nawet wybrana bibliografia, nieobejmująca dokumentów papieskich i pism duszpasterskich, musiałaby zawierać studia teologiczne, etyczne i artykuły poświęcone kondycji współczesnych społeczeństw i kultury, eseje krytycznoliterackie i teksty o okazjonalnym charakterze. Ale właśnie w dwóch wyróżnionych wyżej, niejako komplementarnych wobec siebie sferach aktywności pisarskiej, kryją się wskazówki pomagające zrozumieć przesłanie posługi pasterskiej Jana Pawła II i przybliżyć się do tajemnicy szczególnej więzi, która cechowała jego spotkania czy to z jednostkami, czy to z tłumami wiernych.
„Jakby Słowo było progiem"
Karol Wojtyła, urodzony w 1920 r., należał do jednego z polskich pokoleń „chorych na literaturę", by przywołać znaną metaforę Tadeusza Konwickiego. Jako uczeń gimnazjum męskiego im. Marcina Wadowity w połowie lat 30. włączył się w prace szkolnego kółka teatralnego, sięgającego ambitnie po repertuar wciąż wtedy najważniejszy, romantyczny. Z tego dwutorowego, przez lekturę i przez udział w spektaklach, zagłębienia się w kanon polskiego romantyzmu zrodziła się pierwsza pasja – miłość do literatury i wypowiedzi artystycznej, wcześniejsza niż w pełni uświadomione powołanie kapłańskie. Ksiądz Edward Zacher, katecheta, wspominał po latach uroczyste powitanie księcia metropolity Adama Sapiehy w Wadowicach latem 1938 r. Spytany przez dostojnego gościa o młodzieńca, który wygłosił mowę powitalną – a był nim Karol Wojtyła – ksiądz Zacher miał wyjaśnić, że ten maturzysta dla stanu kapłańskiego jest zapewne stracony, „bo się zakochał w polonistyce. I już nawet wiersze pisze. Chce być aktorem".
Ostatecznie absolwent wadowickiego gimnazjum, a wkrótce potem student polonistyki na Uniwersytecie Jagiellońskim dokonał innego wyboru drogi życiowej, której pierwszym instytucjonalnym etapem było rozpoczęcie nowego kierunku studiów, już teologicznego, w tajnym seminarium duchownym w okupowanym Krakowie. Ale nie oznaczało to w żadnej mierze zerwania z literaturą, wprost przeciwnie, słowo przetworzone artystycznie stało się dla przyszłego papieża instrumentem wyrażania tego, co w racjonalnych terminach niewyrażalne, zapisem najgłębszego, bardzo osobistego doświadczenia metafizycznego.