Jakiś czas temu pewien wysoki rangą brukselski urzędnik zadał mi nieoczekiwane pytanie: – Czego, w związku z aktualną sytuacją Polsce, boi się pan najbardziej? Znając moje proeuropejskie zapatrywania, oczekiwał zapewne odpowiedzi dotyczącej naszej polityki w kontekście przyszłości Unii, więc chyba go rozczarowałem. W pierwszym odruchu powiedziałem mianowicie, że najbardziej boję się – w Polsce i gdzie indziej – ostatecznego końca prawdy, czyli niemożności szerokiego uzgodnienia stanowisk w nawet najbardziej zasadniczych sprawach. Prawdy rozumianej jako porozumienie co do istoty najważniejszych faktów i zjawisk, dzisiaj intencjonalnie kwestionowanych poprzez tendencyjny dobór jednych argumentów i przemilczanie innych. Wiele prowadzonych w Polsce sporów tak właśnie wygląda.
Wszyscy z rosnącym przerażeniem obserwujemy, nie tylko zresztą u nas, jak niczym nieskrępowana publiczna artykulacja nienawiści odwołującej się do ewidentnie stronniczej interpretacji wydarzeń wyklucza porozumienie w sprawach, które w normalnych warunkach nie powinny budzić zasadniczych kontrowersji. Znana z odległych cywilizacyjnie krajów międzyludzka nienawiść, której symbolami stały się dramatycznie przebiegające spory miedzy szyitami i sunnitami w państwach islamskich bądź plemionami Hutu i Tutsi w Rwandzie, zaczyna się przenosić, choć na szczęście na razie bez swych ekstremalnych, zbrodniczych zachowań, do krajów o nawet solidnie ugruntowanej demokracji. Rozróżnianie między „my" i „oni" jako generator wszystkich naszych odniesień do otaczającej nas rzeczywistości staje się niepokonalną przeszkodą w osiąganiu porozumienia nawet w najprostszych, często bardzo ważnych dla wszystkich sprawach.
Z przerażeniem wysłuchałem niedawno zwierzeń znajomego należącego do jednej ze stron naszego polskiego sporu, że oto stoi on w obliczu rodzinnej tragedii. Polegającej na tym, że narzeczony jego córki wyznaje nie ten światopogląd co trzeba – nie należy do „nas", tylko do „nich". Uświadomiłem sobie wtedy, iż uprzedzenia dotyczące przynależności do grup społecznych różniących się poglądami zaczęły najwyraźniej towarzyszyć bądź wręcz przewyższać inne, znane niestety z wielu krajów, uprzedzenia rasowe, związane z wykształceniem czy prowincjonalnym pochodzeniem. I potraktowałem to jako smutny dowód, że stajemy się świadkami narastającego od dłuższego już czasu zamachu na podstawy funkcjonowania demokratycznego społeczeństwa, na rolę w życiu społecznym prawdy i wzajemnego zaufania.
Zawiedzione nadzieje
Pojawienie się w latach 90. internetu i jego popularyzację przyjęliśmy wszyscy jako wielką szansę na wzmocnienie procesu demokratyzacji. Informacja jest ważnym elementem władzy i fakt, iż stała się ona powszechna i tania, miał ułatwić angażowanie się obywateli w wiele dotychczas dla nich niedostępnych obszarów życia publicznego. Pojawienie się na początku obecnego wieku mediów społecznościowych wzmocniło to przekonanie, przyspieszając w istotny sposób demokratyczne przemiany w wielu krajach, tak różnych jak Ukraina, Mjanma czy Egipt. Władze w tych krajach w swej roli autorytarnych strażników informacji raptem okazały się bezradne wobec ogólnie dostępnego przekazu dotychczas zakazanych informacji.
Do tej pozytywnej interpretacji zachodzących procesów szybko doszła jednak refleksja krytyczna. Po pierwsze, możliwości niczym nieograniczonego przekazywania informacji wyzwoliły w wielu ludziach nadmierne plotkarstwo, złośliwość i brak elementarnej kultury publicznych wypowiedzi. Po drugie, niektóre rządy znalazły szybko sposób na choćby częściowe zredukowanie potęgi swobodnego obiegu informacji. I tak np. w Chinach zatrudniono dziesiątki tysięcy cenzorów kontrolujących internetowy obieg informacji, w Rosji zorganizowano całe sieci ludzkich trolli i botów rozpowszechniających fałszywe wiadomości, w wielu innych krajach wyrywkowo zastraszani są internauci publikujący nieprawomyślne teksty. Niewyjaśnione do dzisiaj sieciowe wydarzenia towarzyszące prezydenckim wyborom w USA czy podobne obawy towarzyszące nadchodzącym wyborom w innych krajach, w Niemczech w szczególności, są dalszymi przykładami uświadamiającymi nam potencjał występujących zagrożeń.