Kleiber: Demokracja i postprawda

Jesteśmy skutecznie dzieleni przez zalew niepełnych lub kłamliwych informacji, manipulowanej „prawdy" zastępującej prawdę rzeczywistą – pisze były prezes PAN.

Aktualizacja: 11.09.2017 22:46 Publikacja: 10.09.2017 19:12

Pojawienie się mediów społecznościowych przyspieszyło w istotny sposób demokratyczne przemiany w wie

Pojawienie się mediów społecznościowych przyspieszyło w istotny sposób demokratyczne przemiany w wielu krajach, tak różnych jak Ukraina, Mjanma czy Egipt. Na zdjęciu Plac Tahrir w Kairze, tydzień po obaleniu Hosniego Mubaraka. Luty 2011 r.

Foto: AFP, Pedro Ugarte

Jakiś czas temu pewien wysoki rangą brukselski urzędnik zadał mi nieoczekiwane pytanie: – Czego, w związku z aktualną sytuacją Polsce, boi się pan najbardziej? Znając moje proeuropejskie zapatrywania, oczekiwał zapewne odpowiedzi dotyczącej naszej polityki w kontekście przyszłości Unii, więc chyba go rozczarowałem. W pierwszym odruchu powiedziałem mianowicie, że najbardziej boję się – w Polsce i gdzie indziej – ostatecznego końca prawdy, czyli niemożności szerokiego uzgodnienia stanowisk w nawet najbardziej zasadniczych sprawach. Prawdy rozumianej jako porozumienie co do istoty najważniejszych faktów i zjawisk, dzisiaj intencjonalnie kwestionowanych poprzez tendencyjny dobór jednych argumentów i przemilczanie innych. Wiele prowadzonych w Polsce sporów tak właśnie wygląda.

Wszyscy z rosnącym przerażeniem obserwujemy, nie tylko zresztą u nas, jak niczym nieskrępowana publiczna artykulacja nienawiści odwołującej się do ewidentnie stronniczej interpretacji wydarzeń wyklucza porozumienie w sprawach, które w normalnych warunkach nie powinny budzić zasadniczych kontrowersji. Znana z odległych cywilizacyjnie krajów międzyludzka nienawiść, której symbolami stały się dramatycznie przebiegające spory miedzy szyitami i sunnitami w państwach islamskich bądź plemionami Hutu i Tutsi w Rwandzie, zaczyna się przenosić, choć na szczęście na razie bez swych ekstremalnych, zbrodniczych zachowań, do krajów o nawet solidnie ugruntowanej demokracji. Rozróżnianie między „my" i „oni" jako generator wszystkich naszych odniesień do otaczającej nas rzeczywistości staje się niepokonalną przeszkodą w osiąganiu porozumienia nawet w najprostszych, często bardzo ważnych dla wszystkich sprawach.

Z przerażeniem wysłuchałem niedawno zwierzeń znajomego należącego do jednej ze stron naszego polskiego sporu, że oto stoi on w obliczu rodzinnej tragedii. Polegającej na tym, że narzeczony jego córki wyznaje nie ten światopogląd co trzeba – nie należy do „nas", tylko do „nich". Uświadomiłem sobie wtedy, iż uprzedzenia dotyczące przynależności do grup społecznych różniących się poglądami zaczęły najwyraźniej towarzyszyć bądź wręcz przewyższać inne, znane niestety z wielu krajów, uprzedzenia rasowe, związane z wykształceniem czy prowincjonalnym pochodzeniem. I potraktowałem to jako smutny dowód, że stajemy się świadkami narastającego od dłuższego już czasu zamachu na podstawy funkcjonowania demokratycznego społeczeństwa, na rolę w życiu społecznym prawdy i wzajemnego zaufania.

Zawiedzione nadzieje

Pojawienie się w latach 90. internetu i jego popularyzację przyjęliśmy wszyscy jako wielką szansę na wzmocnienie procesu demokratyzacji. Informacja jest ważnym elementem władzy i fakt, iż stała się ona powszechna i tania, miał ułatwić angażowanie się obywateli w wiele dotychczas dla nich niedostępnych obszarów życia publicznego. Pojawienie się na początku obecnego wieku mediów społecznościowych wzmocniło to przekonanie, przyspieszając w istotny sposób demokratyczne przemiany w wielu krajach, tak różnych jak Ukraina, Mjanma czy Egipt. Władze w tych krajach w swej roli autorytarnych strażników informacji raptem okazały się bezradne wobec ogólnie dostępnego przekazu dotychczas zakazanych informacji.

Do tej pozytywnej interpretacji zachodzących procesów szybko doszła jednak refleksja krytyczna. Po pierwsze, możliwości niczym nieograniczonego przekazywania informacji wyzwoliły w wielu ludziach nadmierne plotkarstwo, złośliwość i brak elementarnej kultury publicznych wypowiedzi. Po drugie, niektóre rządy znalazły szybko sposób na choćby częściowe zredukowanie potęgi swobodnego obiegu informacji. I tak np. w Chinach zatrudniono dziesiątki tysięcy cenzorów kontrolujących internetowy obieg informacji, w Rosji zorganizowano całe sieci ludzkich trolli i botów rozpowszechniających fałszywe wiadomości, w wielu innych krajach wyrywkowo zastraszani są internauci publikujący nieprawomyślne teksty. Niewyjaśnione do dzisiaj sieciowe wydarzenia towarzyszące prezydenckim wyborom w USA czy podobne obawy towarzyszące nadchodzącym wyborom w innych krajach, w Niemczech w szczególności, są dalszymi przykładami uświadamiającymi nam potencjał występujących zagrożeń.

Półprawdy i fałszerstwa

Sytuacja staje się coraz poważniejsza. W Polsce nie tylko jesteśmy już głęboko skonfliktowani, ale proces ten szybko postępuje. Jesteśmy aktywnie i skutecznie dzieleni poprzez coraz powszechniejsze rozprzestrzenianie niepełnych bądź wręcz kłamliwych informacji – manipulowanej „prawdy" zastępującej prawdę rzeczywistą. Politycy wyspecjalizowali się w mówieniu półprawd, a media społecznościowe dokładają do tego swoje fałszerstwa.

Szacuje się, że co najmniej jedna trzecia wiadomości przekazywanych za pośrednictwem Twittera to świadome zakłamywanie rzeczywistości. Kluczowe w tej sytuacji staje się pytanie, jak docierać do owej rzeczywistej prawdy, a w szczególności komu ufać wobec faktu, iż udało nam się już zakwestionować właściwie wszystkie wartości przypisywane kiedyś niektórym osobom bądź organizacjom czy instytucjom. Media społecznościowe skutecznie podważają bowiem autorytet każdej z nich, krytycznie nagłaśniając często skrajnie wyolbrzymione szczegóły ich działalności. Oczywiście mamy np. liderów politycznych obdarzonych formalnym autorytetem przypisywanym przywódcom. Tyle tylko, że taki formalny autorytet, aby być skuteczny, musi być stale wspierany autorytetem moralnym wynikającym ze sposobu sprawowania funkcji, czego nieodłącznym atrybutem jest spójny system wartości, obiektywizm w ocenie otaczających zjawisk, otwartość na dyskusję, osobista skromność. A to cechy coraz trudniej dostrzegalne u współczesnych liderów.

Konstruktywny dialog

Niestety, może nieco innymi słowami, ale w Polsce wszystko to powiedziano już wiele razy. A pytanie: „co w tej sytuacji robić", pozostaje otwarte, bowiem każda propozycja terapii wydaje się naiwna, odstraszająco mozolna i niegwarantująca sukcesu. Waga problemu jest jednak tak wielka, że chyba nie należy rezygnować. Może więc na przykład zamiast stawiania politykom pytań, na które wszyscy przedstawiciele danej opcji odpowiedzieli już w partyjnym duchu dziesiątki razy, mówiąc zresztą zawsze to samo, dziennikarze zaczęliby zadawać im pytania typu: „jaki największy błąd popełnił pan/pani ostatnio w swej działalności publicznej", albo „co pana/pani polityczni przeciwnicy zrobili ostatnio dobrego", albo jakieś jeszcze inne o podobnym charakterze.

Gdyby jeszcze do tego udało się później nie nadinterpretować udzielanych odpowiedzi, to może okazałoby się, że są jednak sprawy, które łączą nawet najbardziej zapiekłych antagonistów. I może udałoby się z nich wydobyć choćby malutki uśmiech życzliwości zamiast dzisiejszych nienawistnych spojrzeń i agresywnych epitetów. A to otworzyłoby może drogę do konstruktywnej rozmowy na kluczowe tematy – zamiast oburzać się na reformę sądownictwa, systemów ochrony zdrowia bądź edukacji, opozycja przedstawiłaby może konkretne propozycje zmian w tych sektorach, a we władzy rozbudziłaby się gotowość do wysłuchania argumentów i wiara w zapomnianą u nas mądrość zbiorową.

Może udałoby się konstruktywnie porozmawiać o konkretach dotyczących artykułowanej przez wszystkich potrzeby niesienia pomocy społeczeństwom skrajnie ubogich krajów, z których przecież wywodzi się dzisiaj większość zagrożeń dla świata, i przenieść wnioski na forum międzynarodowe. To zaś otworzyłoby może drogę do kolejnej sprawy, czyli naszej polityki zagranicznej. Tutaj ponadpartyjne porozumienie miałoby wagę szczególną, bowiem sytuacja międzynarodowa dotycząca szeroko rozumianego bezpieczeństwa zmniejszyła margines na niedoskonałości naszej polityki do minimum.

Apele o rozsądek polityków i odpowiedzialność mediów chciałoby się w tym przypadku zastąpić – przywołując może zbliżające się święto 100. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości – wręcz obywatelskim żądaniem uzgodnienia zasadniczych celów naszej polityki. Nasze wewnętrzne spory niosą bowiem w tym przypadku olbrzymie ryzyko marginalizacji międzynarodowej pozycji państwa z wieloma tego fatalnymi dla nas konsekwencjami. Zgoda w strategicznych kwestiach, w tej i innych sprawach, jest nie tylko potrzebna, ale przy odpowiedzialnym zachowaniu się opiniotwórczych mediów naprawdę możliwa.

Wymiana politycznych elit

Szansę na to zwiększa, niejako paradoksalnie, inny aspekt funkcjonowania społeczeństwa sieciowego, mający potencjał gruntownej przebudowy świata polityki. Jest nim fakt, iż swobodny obieg informacji stworzył nieistniejącą w przeszłości szansę na błyskawiczne pojawienie się nowych liderów. Może właśnie w tym upatrywać powinniśmy szansy na odnowienie świata polityki? Jak wykazują niedawne badania duńskich socjologów, tylko nowi ludzie są bowiem w stanie wnieść do przestrzeni publicznej nowe idee. Warunkiem takiej „dobrej zmiany" jest oczywiście to, by nowi przywódcy potrafili zyskać moralny autorytet wiarygodny także dla osób spoza swego środowiska. Do tego wszakże kluczem wydaje się udana zawodowa kariera przedpolityczna takich osób – kariera biznesowa, akademicka, społeczna.

Może więc ratunek dla polskiej polityki rzeczywiście leży w rękach ludzi wcześniejszego, uczciwie wypracowanego i powszechnie szanowanego sukcesu niepolitycznego, traktowanego jako sprawdzian ich moralnych i merytorycznych kwalifikacji? Może osoby mające udokumentowany w przeszłości alternatywny wobec polityki sposób na życie będą bardziej skłonne do działania na rzecz dobra wspólnego niż ktoś, dla kogo polityka jest jedynym zawodem? Choć problemem zawsze oczywiście będzie sposób zachęcenia takich osób do porzucenia dotychczasowych satysfakcjonujących profesji i stawienia czoła chaotycznemu życiu w świetle medialnych reflektorów. Może pomocą mogłaby tu być ściśle przestrzegana kadencyjność wszystkich funkcji politycznych, z parlamentarnymi włącznie?

Autor jest profesorem w Polskiej Akademii Nauk, jej byłym prezesem. Był ministrem nauki

Śródtytuły pochodzą od redakcji

Jakiś czas temu pewien wysoki rangą brukselski urzędnik zadał mi nieoczekiwane pytanie: – Czego, w związku z aktualną sytuacją Polsce, boi się pan najbardziej? Znając moje proeuropejskie zapatrywania, oczekiwał zapewne odpowiedzi dotyczącej naszej polityki w kontekście przyszłości Unii, więc chyba go rozczarowałem. W pierwszym odruchu powiedziałem mianowicie, że najbardziej boję się – w Polsce i gdzie indziej – ostatecznego końca prawdy, czyli niemożności szerokiego uzgodnienia stanowisk w nawet najbardziej zasadniczych sprawach. Prawdy rozumianej jako porozumienie co do istoty najważniejszych faktów i zjawisk, dzisiaj intencjonalnie kwestionowanych poprzez tendencyjny dobór jednych argumentów i przemilczanie innych. Wiele prowadzonych w Polsce sporów tak właśnie wygląda.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Agnieszka Markiewicz: Zachód nie może odpuścić Iranowi. Sojusz między Teheranem a Moskwą to nie przypadek
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Rada Ministrów Plus, czyli „Bezpieczeństwo, głupcze”
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Pan Trump staje przed sądem. Pokaz siły państwa prawa
Opinie polityczno - społeczne
Mariusz Janik: Twarz, mobilizacja, legitymacja, eskalacja
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Śląsk najskuteczniej walczy ze smogiem