Konflikt z importu

Spory wokół uchodźców i multi-kulti pokazują, że w Polakach jest od lat jakaś neurotyczna potrzeba ściągania na siebie cudzych problemów – pisze publicysta.

Aktualizacja: 01.08.2015 00:34 Publikacja: 30.07.2015 22:01

Konflikt z importu

Foto: AFP

Dwa lata temu godzina W zastała mnie przed dworcem Warszawa-Śródmieście. Na wycie syren zatrzymały się tylko nieliczne samochody i nieliczni przechodnie. Za to załoga miejscowego punktu z kebabem stawiła się przed lokalem na baczność i trzymała rękę na piersi. Być może takie sielskie obrazki będziemy opowiadali wnukom, by pamiętali, jaka to kiedyś w Polsce była tolerancja dla cudzoziemców. Bo skrajna polska lewica do spółki z częścią prawicy zamierza chyba u nas urządzić nowy Londyn i nowy Paryż razem wzięte. Ale od początku.

Kiedy ulicami Sztokholmu przeszła parada gejowska zorganizowana przez prawicę, konserwatysta musiał przecierać oczy ze zdumienia. Sytuacja stała się jaśniejsza, gdy okazało się, że parada ma przejść przez dzielnice muzułmańskie.

Zachodnioeuropejski konserwatyzm przechodzi głęboki kryzys. Rezerwa wobec zmian i przywiązanie do pojęcia ładu, zarówno politycznego, jak i moralnego, są w odwrocie. To wszystko sprawiło, że prawicowe partie w Holandii, Austrii, Francji czy coraz częściej w Skandynawii opierają swój przekaz na antyimigranckości. To ona stała się w naszych czasach ersatzem prawicowości i szansą na odróżnienie się od partii lewicowych. Europejskie partie prawicowe zatem coraz częściej koncentrują się na bronieniu zdobyczy lewicy ostatnich dziesiątków lat. Stawiają zasieki i bronią nabytych przez ludność autochtoniczną praw do pracy, zasiłków i wolności słowa, widząc, że napływ imigrantów zagraża stabilności państwa socjalnego.

Wygląda to tak, jakby lewica była od zmian, a prawica od ich utrwalania. Lewica przeprowadza rewolucję, a prawica zaciekle jej broni, choćby urządzając paradę homoseksualistów w dzielnicy muzułmańskiej.

Ta zadziwiająca sytuacja dziś w Polsce wydaje się czymś abstrakcyjnym. Oto po prawej stronie sceny politycznej dominuje u nas partia, która w coraz większym stopniu wydaje się przechodzić z centrowego etatyzmu na pozycje konserwatywne, zachowując silne elementy programu socjalnego. Lewica jest słaba lub prawie jej nie ma, więc aktualnie rządząca partia stara się czasem ubierać w jej szatki, by jakoś wypełnić lukę po socjalistach i zaskarbiać sobie sympatię lewicujących dziennikarzy.

W tej całej układance brakuje też elementu imigranckiego. Polska z wyjątkową rezerwą, nieraz wręcz z przesadą, podchodzi do kwestii przyznawania statusu uchodźcy. Tymczasem u nas imigranci, przede wszystkim ekonomiczni, nie powodują specjalnych problemów. Badania pokazują, że Polacy z sympatią odnoszą się i do Ukraińców, i do Wietnamczyków, którzy osiedlili się w Polsce. Naturalna reakcja Polaków na cudzoziemców to najczęściej sympatia, zaciekawienie. Wydawałoby się zatem, że ten spór, który od lat trawi państwa starej Europy, nie powinien nas dotyczyć.

A jednak nasi politycy i nasze media postanowiły stanąć na wysokości zadania. W Polakach jest od lat jakaś neurotyczna potrzeba ściągania na siebie cudzych problemów, jakby nobilitować nas miało, że dręczą nas te same zmory co innych. Tak, jakby sąsiadka zazdrościła sąsiadce nie drogiego samochodu czy zadbanej rabaty, ale bałaganu, biedy i męża alkoholika. Jakby suszyła domownikom głowę, że mają się dostosować do standardu zza płotu i zapomnieć o jedzeniu widelcem i nożem.

Zaczęło się od sporu o przyjmowanie uchodźców w ramach europejskiej solidarności. Polski rząd, nie chcąc, aby suwerenność państw członkowskich ucierpiała na zrzeczeniu się przez nich prawa do samodzielnego decydowania o polityce migracyjnej, długo protestował wobec obowiązkowych kwot uchodźców do przyjęcia. Napięcia w Unii Europejskiej w dużej mierze nie dotyczyły zatem tego, czy możemy uchodźców przyjąć, ale czy zgadzamy się na narzucenie takiego obowiązku. Przyjęcie nieco większej grupy tak naprawdę nie zmieniłoby sytuacji społecznej w Polsce. Tysiąc lub 2 tysiące osób to liczby wręcz niedostrzegalne w makroskali. Ukryty szantaż, że jeśli Polska nie zgodzi się na przyjęcie uchodźców, to południe Europy przestanie wspierać naszą politykę wschodnią, był tego wyraźnym sygnałem. Państwa europejskie spierają się o zakres solidarności między sobą, a nie o solidarność z uchodźcami.

W zupełnie inny jednak sposób ten spór przeniósł się do polskich domów. Dzięki mediom problem został stabloidyzowany i doprowadzony do dylematu, czy chcemy obcych na ulicach czy ich nie chcemy. Czy bardziej nęci nas lewackie multi-kulti i czy wrażliwi jesteśmy na szantaż moralny, czy też mamy pociąg do rasizującej części polskiej prawicy, która chyba tęskni za słowiańską wersją Jörga Haidera.

Przyzwoity Polak zjada rano swoją jajecznicę i słyszy, jak jakaś niedouczona wariatka mówi przez radio, że przeciw przybyciu kolejnej grupy uchodźców demonstracje urządziła polska prawica. Przyzwoity Polak przerywa wtedy jedzenie jajecznicy, bo nie pozwala mu na to stan osłupienia, w jaki wpadł. Uważał się dotychczas za prawicę, ale na żadną demonstrację przeciw imigrantom nie poszedł i jak na razie nie ma zamiaru. Może więc tej pani z radia pomyliły się kraje i pomyślała, że te wiadomości czyta w Holandii i Austrii. Bo te panie z radia i telewizji najczęściej tak mają. Najchętniej wysyłałyby niemieckie wiadomości do tłumaczki, a potem czytały jako polskie.

Polscy krytycy literaccy i autorzy dodatków kulturalnych do gazet, po tym gdy z radością przywitali pojawienie się prozy gejowskiej nad Wisłą, czekają na moment, w którym zaczną pisać recenzję z naszej własnej prozy multi-kulti. Przyjęta w Polsce z entuzjazmem Zadie Smith, zresztą słusznie, bo to świetna pisarka, czeka na swój polski odpowiednik. Bo tu chodzi nie tyle o to, by móc przetłumaczyć i wydać książkę Zadie Smith, ile o to, by za kilka miesięcy kilku wydawców mogło na okładce jakiejś Kowalskiej przykleić tasiemkę, że to „polska Zadie Smith", córka Jamajczyka i Polki, która wychowała się w wielokulturowym środowisku na Pradze.

Jednak najbardziej to już chyba nadwiślańskie elity czekają na polskich dżihadystów. Czekają na ten dzień, gdy pani w radiu przeczyta, że grupa nawróconych na religię muzułmańską Polaków została zatrzymana na próbie przekroczenia granicy, bo jechali wesprzeć braci z Państwa Islamskiego. Podejrzewam, że wielu kolegów, a także koleżanek jest gotowych na urządzanie zbiórek pieniędzy na budowę meczetów po to, by później solidaryzować się z gazetą, w której dokonano masakry po publikacji karykatur Mahometa. Albo jakiś niedobitek po narodowcach będzie chodził po ulicach i szukał punktu z kebabem, przed którym można by poprotestować albo podrzucić świńską głowę.

Wszystko to dziecinne i niepoważne i stanowi zagrożenie dla wypracowywania naszego własnego modelu asymilacji cudzoziemców. Bo że ci napływają i będą napływać, to oczywiste. Że wielu należy przyjąć, bo pochodzą z krajów objętych wojną i prześladowaniami, to jasne. Że innych po prostu opłaca się przyjąć, to też prawda.

Ale nie można tego robić w imię tworzenia jakiegoś abstrakcyjnego modelu multi-kulti. Zamiast polityki opartej na prostych odruchach, w których zawiera się i pomoc potrzebującemu, i rozsądek potrzebny do tego, żeby samemu nie pójść z torbami, są tylko emocje tłumów. Jedną część tłumu karmi się tanią egzaltacją, że urządzamy sobie nowy Londyn, a drugą część strachem przed innym kolorem skóry. Jedno i drugie z rozsądkiem i moralnością nie ma wiele wspólnego.

Być może jednak komuś zależy na tym, żeby mieć taką lewicę i taką prawicę jak na Zachodzie. Będzie wtedy fajnie i będzie można jeszcze częściej tłumaczyć niemieckie serwisy na język polski, a potem czytać je jako wieści krajowe. Ile na tym zaoszczędzi intelekt!

Autor jest filozofem, redaktorem naczelnym kwartalnika „Fronda Lux". W TV Republika prowadzi program literacki

Dwa lata temu godzina W zastała mnie przed dworcem Warszawa-Śródmieście. Na wycie syren zatrzymały się tylko nieliczne samochody i nieliczni przechodnie. Za to załoga miejscowego punktu z kebabem stawiła się przed lokalem na baczność i trzymała rękę na piersi. Być może takie sielskie obrazki będziemy opowiadali wnukom, by pamiętali, jaka to kiedyś w Polsce była tolerancja dla cudzoziemców. Bo skrajna polska lewica do spółki z częścią prawicy zamierza chyba u nas urządzić nowy Londyn i nowy Paryż razem wzięte. Ale od początku.

Pozostało 93% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Tusk wygrał z Kaczyńskim, ograł koalicjantów. Czy zmotywuje elektorat na wybory do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika
Opinie polityczno - społeczne
Maciej Strzembosz: Czego chcemy od Europy?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Warzecha: Co Ostatnie Pokolenie ma wspólnego z obywatelskim nieposłuszeństwem
Opinie polityczno - społeczne
Jan Zielonka: Donald Tusk musi w końcu wziąć się za odbudowę demokracji