Michał Szułdrzyński, znakomity dziennikarz, po przeczytaniu mego artykułu „Oskarżam" opublikowanego przez „Tygodnik Powszechny" postanowił początkowo „nie pastwić się" nad „emocjonalnym", „łatwym do skrytykowania tekstem", z uwagi na to, że jego autor „ma zbyt piękną kartę historyczną". Później jednak zmienił zdanie i zamieścił w redagowanym przez siebie magazynie „Plus Minus" felieton pt. „Oskarżam ojca Wiśniewskiego". Zazwyczaj przyjmuję z wdzięcznością teksty polemiczne, bo stwarzają one okazję do doprecyzowania wyrażonych myśli, a niekiedy także do wyjaśnienia nieporozumień. Dlatego na wstępie pragnę podziękować mojemu polemiście.
Kościół upolityczniony
Redaktor Szułdrzyński polemizuje ze stwierdzeniami, których nie wypowiedziałem i które są mi głęboko obce. Miałem według niego twierdzić, że „kościoły pustoszeją, dlatego że rządzi PiS", a także, że „PiS i życzliwe mu kręgi kościelne niszczą chrześcijaństwo w Polsce". Miałem napisać też, że „brak potępienia polityki partii rządzącej uważam za główną przyczynę kryzysu wiary w Polsce", a także przekonywać, „że ostatnie dane o wyludniających się kościołach to wina biskupów, którzy nie reagują na działania rządu PiS" . Wyłącznie PiS jest winien złej kondycji polskiego Kościoła, mam podobno uważać. Nie po raz pierwszy dochodzi do takiej właśnie, dziwnej, interpretacji moich słów.
Pan Szułdrzyński nawet wie, co jest źródłem tych moich, pożałowania godnych, przekonań. Pisze on: „Rozumowanie to bowiem oparte jest na pewnym nieporozumieniu, które polega na całkowitym upolitycznieniu myślenia o Kościele". Pozwolę sobie mniemać, że mój polemista w tym ostatnim zdaniu pisze o sobie, a nie o mnie. To jego myślenie o Kościele, a nie moje, jest „całkowicie upolitycznione".
Duszpasterski obowiązek
Dopóki precyzyjnie nie odróżni się polityki od metapolityki, nie ma szans na uporządkowanie problemów na linii „państwo – Kościół". Polityka, upraszczając nieco, jest sztuką zdobywania i utrzymywania władzy, rządzenia społeczeństwem. Nie jest ona ze swojej istoty „brudna", choć niekiedy taka bywa. W polityce zabiega się często o interesy partykularne, forsuje się ideologię własnej grupy czy partii, mniej dbając o prawdę, a bardziej o skuteczność. Na polityków bezustannie czyha pokusa, by „postawić na swoim", często niestety wbrew dobru obywateli. W ten sposób dochodzi niekiedy do samowoli, a nawet arogancji rządzących.
Przez całe wieki ludzie widzący te niebezpieczne „meandry" polityki usiłowali ustalić reguły wiążące wszystkie strony gry politycznej, które miałyby zapobiec nadużyciu władzy. Akcentowano nadrzędność dobra wspólnego nad partykularnymi roszczeniami. Próbowano ustalić i ustalano wartości, bez których nie można zbudować sprawiedliwego ładu społecznego. Postawiono na naczelnym miejscu godność osoby ludzkiej i jej naturalne prawa... I to jest właśnie metapolityka!