Biografia skazanego za pedofilię księdza? Ofertę napisania takiej książki dostał dziennikarz „Rzeczpospolitej”

Skazany za pedofilię ks. Michał M. z Tylawy odprawia msze i prowadzi różaniec w Radiu Maryja. Czy Kościół w jakikolwiek sposób go ukarał?

Aktualizacja: 23.05.2019 16:31 Publikacja: 23.05.2019 09:06

Biografia skazanego za pedofilię księdza? Ofertę napisania takiej książki dostał dziennikarz „Rzeczpospolitej”

Foto: Fotorzepa/ Jerzy Dudek

W trwającej właśnie ogólnonarodowej debacie o pedofilii w Kościele można było spodziewać się tego, że pojawią się w niej wątki tzw. sprawy tylawskiej z roku 2001. Był to pierwszy nagłośniony przez media przypadek molestowania seksualnego nieletnich przez księdza, a negatywnym bohaterem tej historii – prócz ostatecznie skazanego duchownego – jest obecny poseł PiS Stanisław Piotrowicz, który bronił stanowiska prokuratury, kiedy ta umorzyła pierwsze postępowanie wobec kapłana. W tle pojawia się także wątek rzekomego zamiatania sprawy pod dywan przez ówczesnego metropolitę przemyskiego, abp. Józefa Michalika. A na dodatek teraz – co ujawnili reporterzy „Czarno na białym” TVN - okazuje się, że skazany przed laty ksiądz publicznie sprawuje swoją posługę, a na antenie Radia Maryja prowadzi modlitwy.

Przypadek książkowy

Księdza Michała M. miałem okazję poznać osobiście. Rozmawialiśmy kilka razy, gdy przed kilkoma laty usiłowałem wyjaśnić sprawę tylawską od strony działań podjętych przez Kościół. Jego twarz stanęła mi przed oczami, gdy oglądałem film braci Sekielskich. Mignęła mi w wątku ks. Jana A. – starszego kapłana, który w konfrontacji ze swoją ofiarą mówił o „ojcowskiej miłości”. To samo w 2015 roku słyszałem od ks. M.

– Przychodziły dzieci. Karmiłem je, pomagałem odrabiać lekcje, czasem przytuliłem. To była domowa atmosfera. Ale nigdy do głowy mi nie przyszły jakieś obrzydliwości. A w sądzie zeznawali, że niby język do buzi pchałem, palec w przyrodzenie wkładałem. To wszystko jest nieprawdą – mówił i nie ukrywał swojego żalu do abp. Michalika za to, że z probostwa w Tylawie został odwołany. – Na Sądzie Ostatecznym wszystko się wyjaśni. Ja jestem spokojny – tłumaczył.

Na pytanie dlaczego nie odwoływał się od wyroku skazującego go na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć za molestowanie sześciu dziewczynek odparł: „Mimo, że jestem niewinny, nie zrobiłem tego, bo byłem tak psychicznie wykończony, że nie miałem na to siły. Zresztą wciąż jestem na środkach psychotropowych i pod kontrolą poradni psychologicznej. Gdyby skazano mnie na więzienie [bez zawieszenia – red.], pewnie bym to zrobił, ale nawet mój adwokat stwierdził, że i tak bym przegrał”.

Klasyczny, można powiedzieć książkowy, przykład wyparcia i próba oczyszczenia. Tłumaczenie, które doskonale znają osoby na co dzień zajmujące się takimi przypadkami.

Odpowiedzialność biskupa

Dziś pojawiają się pytania o to jakie w tej sprawie było postępowanie władz kościelnych i ewentualne kary wobec księdza. Pominę mnóstwo wątków pobocznych, które się w tej sprawie pojawiają, bo są one dość mocno pokomplikowane. Skupię się tylko na tym co wydaje się być najistotniejsze. W 2001 roku, w marcu, osobom zgłaszającym sprawę molestowania nieletnich arcybiskup Michalik nie uwierzył. Ponieważ nie były one spokrewnione z molestowanymi dziećmi poprosił o ich dane personalne. Nie otrzymał ich, bo zgłaszający - jak twierdzili - nie zostali do tego upoważnieni. Hierarcha nie chciał odsłuchać opowieści dzieci nagranych na taśmie magnetofonowej. Odesłał zgłaszających do prokuratury. Doniesienie wpłynęło w maju 2001 roku. Ruszyło postępowanie. Arcybiskup Michalik uruchomił jednak wewnętrzną procedurę, w której usiłował uprawdopodobnić fakt molestowania. O opinię na temat księdza poprosił księży z dekanatu, w którym pracował oskarżany. Jego samego kilka razy wzywał na rozmowę, ale ten wszystkiemu zaprzeczał. Od nauczycieli w szkole w Tylawie do kurii wpłynął list w obronie księdza, drugi podpisała część parafian. W tej sytuacji nie mając twardych dowodów winy, postanowił czekać na ustalenia prokuratury. Popełnił jednak błąd. Napisał do proboszcza w Tylawie list, w którym wyrażał z nim solidarność. Pisał także, że medialny atak jest próbą nadszarpnięcia dobrej opinii o księżach. Ksiądz M. wykorzystał list do swojej obrony i odczytał go z ambony. Podobnie uczynili też księża z dekanatu dukielskiego.

- Od początku uważałem, że w sytuacji takich oskarżeń ksiądz powinien odejść z parafii. Namawiałem go do tego, by zrezygnował z probostwa, ale nie mogłem go tak po prostu zawiesić czy usunąć. Prawo kanoniczne mówi wprost: dowody mają być prawdopodobne. Ja jednak takich nie dostałem – mówił mi w 2015 roku abp Michalik. – Prosiłem księdza, by odszedł. On kilka razy w rozmowie w cztery oczy powtarzał, że jest niewinny. Odsunąłem go więc od pracy w szkole i wysłałem do parafii wikariusza, który z jednej strony miał przejąć naukę religii, a z drugiej miał być tam moimi oczami i uszami. W mediach sprzedano to jednak tak, że ksiądz odszedł ze szkoły na urlop zdrowotny. Zezwalało na to prawo oświatowe, ale ten urlop wynikał wyłącznie z tego, że jako ordynariusz cofnąłem mu misję kanoniczną do nauczania religii – tłumaczył.

Jesienią 2001 roku prokuratura w Krośnie, gdzie pracował Stanisław Piotrowicz (dziś poseł PiS), umorzyła postępowanie. Decyzja została zaskarżona i sprawą po interwencji ministra sprawiedliwości zajęła się ponownie prokuratura w Jaśle. W czerwcu 2003 roku do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko księdzu. Pół roku wcześniej, w listopadzie 2002 roku, kuria archidiecezji przemyskiej wystąpiła do prokuratury z prośbą o informację na temat przebiegu postępowania. Z odpowiedzi wynikało, że zarzuty wobec księdza się potwierdzają. Uruchomiono proces kanoniczny usunięcia ks. M. z urzędu proboszcza. Zakończył się on w styczniu 2003 roku. Ks. M. przestał być proboszczem, na jego miejsce wyznaczono administratora, którym został dotychczasowy wikary, skierowany do Tylawy jesienią 2001 roku. Były proboszcz pozostał jednak w parafii. Dlaczego? O tym za moment.

W 2004 roku ks. M. został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć. Zakazano mu również pracy z dziećmi na lat osiem. Ksiądz nie przyznał się do winy. Pomimo wyroku skazującego aż do stycznia 2005 roku mieszkał w Tylawie. Media zarzucały abp. Michalikowi, że lekceważy wyrok sądu. Dlaczego ksiądz nie został wówczas usunięty? – Arcybiskup nie mógł mnie wyrzucić z mojego własnego domu, bo plebania była moją prywatną własnością. W czasach komuny została wybudowana za moje pieniądze. Rodzice sprzedali kawałek ziemi i pomogli mi ją postawić. Biskup nie mógł mnie usunąć z mojego domu – wyjaśniał mi ks. M. – Kilka razy naciskał na mnie, bym odszedł, wyjechał do stryja w Japonii, ale ja nic złego nie zrobiłem. Dlaczego miałbym odchodzić? Wiem, że w mojej sprawie pisano listy do Watykanu, nuncjusza apostolskiego. Naciskano na Michalika ze wszystkich stron. Wiem, że myślał o tym, by mnie suspendować. W końcu przepisałem dom na parafię i zdecydowałem się odejść. Arcybiskup proponował mi miejsce w domu księży emerytów, ale nie chciałem – dodawał. To, że tak rzeczywiście było potwierdzili mi pracownicy kurii przemyskiej.

Watykan konsultuje

Ostatecznie w styczniu 2005 roku abp Michalik wydał dekret o odesłaniu księdza na emeryturę. Wydał mu również dożywotni zakaz pojawiania się w Tylawie. Z suspendowania kapłana po konsultacji z watykańską Kongregacją Nauki Wiary zrezygnowano ze względu na jego podeszły wiek. Ostatecznie duchowny zamieszkał w swojej rodzinnej miejscowości położonej wprawdzie nieopodal Tylawy, ale na terenie diecezji rzeszowskiej. Tyle moje ustalenia sprzed kilku lat.

Wobec prawa cywilnego ksiądz jest obecnie osobą nie karaną. Wyrok uległ zatarciu. Dziś pojawia się oczywiście pytanie czy kary kościelne nałożone na duchownego były wtedy wystarczające. Dlaczego nie usunięto go ze stanu duchownego, dlaczego wciąż jest kanonikiem (emerytem) brzozowskiej Kapituły Kolegiackiej? Czy do końca swoich dni nie powinien prowadzić życia w ukryciu? Wydaje się, że szukając odpowiedzi na te pytania nie wolno popadać w histerię. Trzeba bowiem uwzględniać fakt, że w tamtym czasie Kościół nie dysponował takimi narzędziami jakie ma dziś. Nie istniały żadne wytyczne postępowania w takich przypadkach – była to zatem sprawa eksperymentalna, której bardzo uważnie przyglądały się media, i która dziś prawdopodobnie zakończyłaby się usunięciem ks. M. ze stanu kapłańskiego. Zresztą wydaje się, że na gruncie prawa kanonicznego dałoby się ją jeszcze podjąć. Tylko czy miałoby to jakikolwiek sens w stosunku do 80-letniego człowieka, który został już ukarany przez władze państwowe oraz kościelne?

Kiedy pytałem w 2015 roku abp. Michalika czy wszystko w tej sprawie było zrobione jak należy odparł, że „błędy i przeoczenia” mogły się pojawić. – Nie wiem czy je popełniłem, nie mnie oceniać moje działania – stwierdził, przyznając jednak, że choć później bywał w Tylawie, to jednak nigdy nie spotkał się z osobami pokrzywdzonymi przez ks. M. I chyba to – ale to moja ocena – jego największy błąd.

***

Ks. M. po odejściu na emeryturę otoczył się ludźmi, którzy tak jak on są przekonani o jego niewinności. Do niedawna był honorowym kapelanem Katolickiego Stowarzyszenia Energetyków „Nazaret”. Z jego członkami wyjeżdżał na rekolekcje m.in. do klasztoru ojców franciszkanów w Niepokalanowie, gdzie również się z nim spotkałem i powtórzył mi wszystko to co opisałem powyżej. Wyjazdy na rekolekcje realizował raczej na własną rękę bez wiedzy i zgody swoich przełożonych, którym de facto w roku 2005 zniknął z oczu. Kilka lat temu jego przyjaciele (pamiętam ich nazwiska, ale zostawię je dla siebie) złożyli mi całkiem serio propozycję napisania biografii ks. M. Odmówiłem. Nie wykluczam jednak, że ktoś nad taką książką pracuje. Że można, pokazał kilka dni temu przykład byłego kustosza sanktuarium w Licheniu. Samo przekonanie o czyjejś niewinności nie jest rzecz jasna naganne, ale próby wybielenia takiej osoby za pomocą publikacji budzą niesmak i dobitnie  pokazują jak wielką pracę trzeba wykonać, by zmienić mentalność w odniesieniu do molestowania nieletnich. Bez tego niczego nie da się osiągnąć.

Wypowiedzi abp. J. Michalika oraz ks. M. pochodzą z mojej książki „Nie mam nic do stracenia. Biografia arcybiskupa Józefa Michalika”, która w 2015 roku ukazała się nakładem krakowskiego wydawnictwa WAM.

W trwającej właśnie ogólnonarodowej debacie o pedofilii w Kościele można było spodziewać się tego, że pojawią się w niej wątki tzw. sprawy tylawskiej z roku 2001. Był to pierwszy nagłośniony przez media przypadek molestowania seksualnego nieletnich przez księdza, a negatywnym bohaterem tej historii – prócz ostatecznie skazanego duchownego – jest obecny poseł PiS Stanisław Piotrowicz, który bronił stanowiska prokuratury, kiedy ta umorzyła pierwsze postępowanie wobec kapłana. W tle pojawia się także wątek rzekomego zamiatania sprawy pod dywan przez ówczesnego metropolitę przemyskiego, abp. Józefa Michalika. A na dodatek teraz – co ujawnili reporterzy „Czarno na białym” TVN - okazuje się, że skazany przed laty ksiądz publicznie sprawuje swoją posługę, a na antenie Radia Maryja prowadzi modlitwy.

Pozostało 92% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Przestępczość
Sąd uchylił wyrok skazujący Harveya Weinsteina za gwałt
Przestępczość
Fala egzekucji przyspiesza w Iranie. W jeden dzień powieszono dziewięć osób
Przestępczość
Chciała wyłudzić kredyt na zmarłego. Przyprowadziła go do banku
Przestępczość
Morderstwo Polaka w Szwecji. Aresztowano 17-latka
Przestępczość
Kolejny atak nożownika w Sydney. Zaatakował w kościele