Odpowiedzialność biskupa
Dziś pojawiają się pytania o to jakie w tej sprawie było postępowanie władz kościelnych i ewentualne kary wobec księdza. Pominę mnóstwo wątków pobocznych, które się w tej sprawie pojawiają, bo są one dość mocno pokomplikowane. Skupię się tylko na tym co wydaje się być najistotniejsze. W 2001 roku, w marcu, osobom zgłaszającym sprawę molestowania nieletnich arcybiskup Michalik nie uwierzył. Ponieważ nie były one spokrewnione z molestowanymi dziećmi poprosił o ich dane personalne. Nie otrzymał ich, bo zgłaszający - jak twierdzili - nie zostali do tego upoważnieni. Hierarcha nie chciał odsłuchać opowieści dzieci nagranych na taśmie magnetofonowej. Odesłał zgłaszających do prokuratury. Doniesienie wpłynęło w maju 2001 roku. Ruszyło postępowanie. Arcybiskup Michalik uruchomił jednak wewnętrzną procedurę, w której usiłował uprawdopodobnić fakt molestowania. O opinię na temat księdza poprosił księży z dekanatu, w którym pracował oskarżany. Jego samego kilka razy wzywał na rozmowę, ale ten wszystkiemu zaprzeczał. Od nauczycieli w szkole w Tylawie do kurii wpłynął list w obronie księdza, drugi podpisała część parafian. W tej sytuacji nie mając twardych dowodów winy, postanowił czekać na ustalenia prokuratury. Popełnił jednak błąd. Napisał do proboszcza w Tylawie list, w którym wyrażał z nim solidarność. Pisał także, że medialny atak jest próbą nadszarpnięcia dobrej opinii o księżach. Ksiądz M. wykorzystał list do swojej obrony i odczytał go z ambony. Podobnie uczynili też księża z dekanatu dukielskiego.
- Od początku uważałem, że w sytuacji takich oskarżeń ksiądz powinien odejść z parafii. Namawiałem go do tego, by zrezygnował z probostwa, ale nie mogłem go tak po prostu zawiesić czy usunąć. Prawo kanoniczne mówi wprost: dowody mają być prawdopodobne. Ja jednak takich nie dostałem – mówił mi w 2015 roku abp Michalik. – Prosiłem księdza, by odszedł. On kilka razy w rozmowie w cztery oczy powtarzał, że jest niewinny. Odsunąłem go więc od pracy w szkole i wysłałem do parafii wikariusza, który z jednej strony miał przejąć naukę religii, a z drugiej miał być tam moimi oczami i uszami. W mediach sprzedano to jednak tak, że ksiądz odszedł ze szkoły na urlop zdrowotny. Zezwalało na to prawo oświatowe, ale ten urlop wynikał wyłącznie z tego, że jako ordynariusz cofnąłem mu misję kanoniczną do nauczania religii – tłumaczył.
Jesienią 2001 roku prokuratura w Krośnie, gdzie pracował Stanisław Piotrowicz (dziś poseł PiS), umorzyła postępowanie. Decyzja została zaskarżona i sprawą po interwencji ministra sprawiedliwości zajęła się ponownie prokuratura w Jaśle. W czerwcu 2003 roku do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko księdzu. Pół roku wcześniej, w listopadzie 2002 roku, kuria archidiecezji przemyskiej wystąpiła do prokuratury z prośbą o informację na temat przebiegu postępowania. Z odpowiedzi wynikało, że zarzuty wobec księdza się potwierdzają. Uruchomiono proces kanoniczny usunięcia ks. M. z urzędu proboszcza. Zakończył się on w styczniu 2003 roku. Ks. M. przestał być proboszczem, na jego miejsce wyznaczono administratora, którym został dotychczasowy wikary, skierowany do Tylawy jesienią 2001 roku. Były proboszcz pozostał jednak w parafii. Dlaczego? O tym za moment.
W 2004 roku ks. M. został skazany na dwa lata więzienia w zawieszeniu na pięć. Zakazano mu również pracy z dziećmi na lat osiem. Ksiądz nie przyznał się do winy. Pomimo wyroku skazującego aż do stycznia 2005 roku mieszkał w Tylawie. Media zarzucały abp. Michalikowi, że lekceważy wyrok sądu. Dlaczego ksiądz nie został wówczas usunięty? – Arcybiskup nie mógł mnie wyrzucić z mojego własnego domu, bo plebania była moją prywatną własnością. W czasach komuny została wybudowana za moje pieniądze. Rodzice sprzedali kawałek ziemi i pomogli mi ją postawić. Biskup nie mógł mnie usunąć z mojego domu – wyjaśniał mi ks. M. – Kilka razy naciskał na mnie, bym odszedł, wyjechał do stryja w Japonii, ale ja nic złego nie zrobiłem. Dlaczego miałbym odchodzić? Wiem, że w mojej sprawie pisano listy do Watykanu, nuncjusza apostolskiego. Naciskano na Michalika ze wszystkich stron. Wiem, że myślał o tym, by mnie suspendować. W końcu przepisałem dom na parafię i zdecydowałem się odejść. Arcybiskup proponował mi miejsce w domu księży emerytów, ale nie chciałem – dodawał. To, że tak rzeczywiście było potwierdzili mi pracownicy kurii przemyskiej.
Watykan konsultuje
Ostatecznie w styczniu 2005 roku abp Michalik wydał dekret o odesłaniu księdza na emeryturę. Wydał mu również dożywotni zakaz pojawiania się w Tylawie. Z suspendowania kapłana po konsultacji z watykańską Kongregacją Nauki Wiary zrezygnowano ze względu na jego podeszły wiek. Ostatecznie duchowny zamieszkał w swojej rodzinnej miejscowości położonej wprawdzie nieopodal Tylawy, ale na terenie diecezji rzeszowskiej. Tyle moje ustalenia sprzed kilku lat.
Wobec prawa cywilnego ksiądz jest obecnie osobą nie karaną. Wyrok uległ zatarciu. Dziś pojawia się oczywiście pytanie czy kary kościelne nałożone na duchownego były wtedy wystarczające. Dlaczego nie usunięto go ze stanu duchownego, dlaczego wciąż jest kanonikiem (emerytem) brzozowskiej Kapituły Kolegiackiej? Czy do końca swoich dni nie powinien prowadzić życia w ukryciu? Wydaje się, że szukając odpowiedzi na te pytania nie wolno popadać w histerię. Trzeba bowiem uwzględniać fakt, że w tamtym czasie Kościół nie dysponował takimi narzędziami jakie ma dziś. Nie istniały żadne wytyczne postępowania w takich przypadkach – była to zatem sprawa eksperymentalna, której bardzo uważnie przyglądały się media, i która dziś prawdopodobnie zakończyłaby się usunięciem ks. M. ze stanu kapłańskiego. Zresztą wydaje się, że na gruncie prawa kanonicznego dałoby się ją jeszcze podjąć. Tylko czy miałoby to jakikolwiek sens w stosunku do 80-letniego człowieka, który został już ukarany przez władze państwowe oraz kościelne?