Elizabeth Warren, senator z Massachusetts, spotyka się z wyborcami w całym kraju. Nie mówi o tym, że planuje startować w wyborach, ale z jej przekazu można to łatwo wydedukować. Podczas wiecu w Salt Lake City na początku lipca Warren apelowała do demokratycznych wyborców, aby licznie wzięli udział w listopadowych wyborach do Kongresu, bo w ten sposób przygotują grunt pod wybory prezydenckie w 2020 r.; w Denver na spotkaniu z ustawodawcami stanowymi i prawnikami zdradziła, że chce być rzeczniczką Amerykanów o niższym statusie majątkowym; natomiast podczas wystąpienia przed członkami Partii Demokratycznej w Nevadzie apelowała: demokraci muszą się bardziej postarać, aby „odsunąć Donalda Trumpa od władzy".
Senator Warren jest też w bliskim kontakcie z demokratami w Iowa, Nevadzie i Karolinie Południowej – trzech stanach, w których prawybory prezydenckie odbywają się najwcześniej. Zdaniem ekspertów wśród demokratów będących potencjalnymi kandydatami senator Warren stawia najbardziej wyraźne kroki ku kampanii wyborczej 2020 r.
W jej ślady podąża już spora grupa demokratycznych polityków, w której wyliczyć można byłego wiceprezydenta Josepha Bidena jr., senatora Cory'ego Bookera z New Jersey, senator Kamalę Harris z Kalifornii oraz senatora Berniego Sandersa z Vermont, który w ostatnich prawyborach zdobył dużą popularność szczególnie wśród młodszej części demokratycznych wyborców. Cała piątka jeździ po kraju, spotykając się z wyborcami i pomagając zbierać fundusze na działania polityczne demokratycznych kandydatów startujących w tegorocznych wyborach do Kongresu. A przy okazji mierzą swoje szanse w wyborach prezydenckich 2020 r.
Łączy ich przynależność do tej samej partii będącej w opozycji do urzędującego prezydenta, a wyróżniają się pochodzeniem, wiekiem oraz interpretacją doktryny Partii Demokratycznej, reprezentując poglądy od socjalistycznych po umiarkowane.
To dopiero początkowa faza działań wyborczych, które mogą jeszcze zmienić kierunek oraz kształt i w której brakuje dominującego kandydata. „W grupie tej brakuje, przynajmniej na razie, wyraźnego politycznego fenomenu, takiego, jakim był Barack Obama, albo postaci z silnym zapleczem partyjnym, na wzór Hillary Clinton" – pisze liberalny „New York Times".