W poniedziałek z dwugodzinnym poślizgiem z powodu fałszywego alarmu bombowego ruszył proces w sprawie największej afery finansowej ostatnich lat. Były prezes Amber Gold Marcin P. i jego żona Katarzyna odpowiadają za oszustwo wielkiej wartości oraz pranie pieniędzy. Prokuratura twierdzi, że w latach 2009–2012 oskarżeni oszukali 19 tys. klientów na blisko 851 mln zł. Marcin P. nie przyznał się do winy i odmówił wyjaśnień. Nie chciał też odpowiadać na pytania swojego obrońcy.
– Zarabiałem 200 tys. zł miesięcznie – odparł P., pytany przez sąd o swoje dochody za czasów Amber Gold.
Prokurator przedstawił główne tezy aktu oskarżenia, po czym sąd odczytywał protokoły przesłuchań z prokuratury. Sąd zakazał upubliczniania wyjaśnień P., aby szczegółów nie poznali świadkowie mający dopiero zeznawać.
Łódzka prokuratura, która oskarżyła P., twierdzi, że Amber Gold od początku działała na zasadzie piramidy finansowej, a P. i jego żona mieli jeden cel: osiągnięcie korzyści majątkowej. Klientów wabiono mirażem zysków (oprocentowaniem do 16 proc. rocznie), lokatami w złoto i kruszce. W rzeczywistości pieniądze zostały wytransferowane i przejedzone – twierdzą śledczy. Marcin P. i jego żona mieli wydać je m.in. na zakup samochodów, nieruchomości, działalność spółki i płace – na nie dla małżonków P. poszło 18,8 mln zł. Za 300 mln zł sfinansowano linie lotnicze OLT Express, których głównym inwestorem była Amber Gold.
– Szanse na odzyskanie zainwestowanych środków są niewielkie. W pierwszej kolejności zostaną zaspokojeni wierzyciele instytucjonalni, głównie urząd skarbowy, resztę pochłoną koszty generowane przez biuro syndyka – uważa Jacek Kupiec, który w Amber Gold stracił 72 tys. zł.