Podczas rozpoczynającego się w tym tygodniu posiedzenia Senat pochyli się nad niektórymi przepisami uchwalonego przez Sejm kodeksu wyborczego. Być może przywrócone zostanie głosowanie korespondencyjne i na nowo zdefiniowany znak „x" stawiany na karcie do głosowania. Niemal niezauważenie przez obie izby przechodzi jednak zmiana, która może postawić na głowie finansowanie kampanii wyborczych.
Chodzi o nowe brzmienie art. 106 par. 1 kodeksu wyborczego. Obecnie przepis głosi, że każdy wyborca może agitować po uzyskaniu pisemnej zgody pełnomocnika wyborczego. Po zmianach, a konkretnie wykreśleniu jednego przecinka, taka zgoda nie będzie potrzebna już do agitacji.
Przedstawiciel wnioskodawców Łukasz Schreiber z PiS mówi, że chodzi o wyeliminowanie nieżyciowego przepisu, na podstawie którego ktoś może być ukarany za np. rozdawanie ulotek bez formalnej zgody. Inną intencję zmian widzi poseł Nowoczesnej Marek Sowa. – Chodzi o obejście limitów wydatków na kampanie wyborcze, które są nierealnie niskie, szczególnie w przypadku wyborów samorządowych – mówi.
Po zmianach „sponsor" będzie mógł oplakatować kandydatowi całe miasto i nie spotka go za to żadna kara. PiS chce bowiem skasować jeszcze jeden przepis, mówiący o odpowiedzialności karnej za agitowanie bez zgody komitetu. Jeszcze ważniejsze jest to, że takich wydatków prawdopodobnie nikt nie skontroluje. – Przepisy kodeksu dotyczące zasad i kontroli finansowania kampanii wyborczej odnoszą się bowiem do komitetów, które obecnie mają wyłączność na prowadzenie kampanii – mówi dr Tomasz Gąsior, specjalista od kodeksu wyborczego.
Dla partii i kandydatów oznaczałoby to otwarcie ogromnego pola do finansowych manewrów. Obecnie wydatki na kampanię podlegają restrykcyjnej kontroli, a najmniejszy błąd może okazać się bolesny. Przykładowo obecnie niemal 6,5 mln zł może stracić SLD z powodu błędnie przelanych 120 zł przy okazji wyborów uzupełniających do Rady Miasta Oleśnicy w 2016 r.