Adam Hofman: Przeciwnikami są Tusk i Kaczyński

W wyborach samorządowych zwycięzców jest tylu, ilu startujących. Jak w ultramaratonie – mówi Adam Hofman, były polityk Prawa i Sprawiedliwości.

Aktualizacja: 30.08.2018 17:41 Publikacja: 29.08.2018 18:28

Biedronia nie będzie w polityce. Został zastrzelony nie przez obóz rządzący, tylko własny

Biedronia nie będzie w polityce. Został zastrzelony nie przez obóz rządzący, tylko własny

Foto: Fotorzepa/ Darek Golik

Rzeczpospolita: Zaskoczyło coś pana w tym, jak rozpoczęła się kampania samorządowa?

Adam Hofman, były rzecznik PiS: Nie do końca. Przypuszczałem, że Platforma zaatakuje. Nie wiedziałem oczywiście jak. Domyślałem się też, że głównym starciem będzie arena warszawska i tu się koncentruje uwaga obserwatorów. Ale kampania – poza Warszawą – tak naprawdę się jeszcze na serio nie zaczęła.

Pana zdaniem PO wyciągnęła wnioski przez te trzy lata?

PO zaczęła kampanię pierwsza na dużą skalę. Przesłanie tych billboardów „PiS wzięło miliony" – to wszystko już było, tak samo wykorzystanie wizerunku Jarosława Kaczyńskiego. Ale zmusiła lidera sondaży do reakcji. Bo najgorzej jest zupełnie pozostawić rzecz w polityce bez komentarza. PiS uznało, że dostało policzek i musi oddać, a nie nadstawiać drugi. Jest to jedna z metod. Teraz pewnie będzie musiało narzucić swój temat kampanii, by nie brnąć ciągle w „korupcja, złodzieje, miliony".

Temu będzie służyć konwencja w niedzielę?

Sądzę, że po to jest zaplanowana. Po pierwsze, pojawi się na niej dawno niewidziany lider tego obozu, czyli Jarosław Kaczyński. To będzie na pewno komentowane – jak wypadł, jaki jest ton itd. Po drugie, na pewno będą zaskakujące elementy. Mówi się, że pojawią się ludzie, których dawno w polityce nie było, nie byli eksponowani – z PiS i okolic. To na pewno nada nowy impet. Jeśli ta niedziela zostanie tak wykorzystana, to będzie realny start.

Wracając do billboardów, to padły zarzuty, że nie mają nic wspólnego z samorządami.

Nie mają, bo ta kampania, jak i każda inna, będzie o tym, co jest teraz podziałem na scenie politycznej. Czyli podział na rząd, i na to, co jest poza rządem. Spór jest teraz w Polsce o coś innego niż o samorządy.

Przeczytaj też: "Wspieramy Rodziny": nowy etap kampanii Trzaskowskiego

Czyli o co?

Moim zdaniem nową próbą podziału były te głosy, które się pojawiały na scenie politycznej – że potrzebne jest coś nowego. Że mamy dość już PiS i PO. W to zaczęły grać jakiś czas temu media liberalne – m.in. mówiąc o Biedroniu. To się jednak spektakularnie zatrzymało. Media liberalnego nurtu uznały, że „jedność" jest ważniejsza niż „nowość". I że „nowość" trzeba schować. Warto też dostrzec decyzję Katarzyny Lubnauer o wejściu w koalicję ze Schetyną, a trzeba pamiętać, że polityka to osiąganie celów możliwych, takich jak zamiana suwerenności na udział w czymś większym.

Czyli w cyklu 2019–2020 polaryzacja się nie rozbije, ale wzmocni.

Wszystko wskazuje, że będzie się wzmacniać. W polityce ostatnich dni najciekawsze było to, co się wydarzyło po stronie opozycyjnej. To jest coś nowego: miał być Biedroń i go nie będzie, ale został zastrzelony nie przez obóz rządzący, tylko własny.

Czyli pana zdaniem projekt Biedronia się nie uda?

Na razie go nie będzie, na chwilę go nie będzie. Poza tym mówię od dawna: jego start w Słupsku to koniec marzeń o ogólnokrajowej karierze. Uważam, że powinien wystartować w Warszawie. Albo w porozumieniu z Grzegorzem Schetyną, albo – w obecnej sytuacji – przeciwko Schetynie, za to, co mu zrobił. W tej „zabawie" nie można uchylać się od podjęcia decyzji. I Biedroń będzie musiał wcześniej czy później taką decyzję podjąć

Premier Morawiecki wyrabia się jako polityk? On jest na froncie, a po drugiej stronie doświadczony Schetyna.

Po ostatnich wydarzeniach widać, ze wzmacnia swoją władzę w rządzie. Widać, że bardzo szybko nabywa umiejętności. Ja też nie przeceniam Grzegorza Schetyny. Ale kampanijne starcie Schetyna–Morawiecki to poruszanie się na powierzchni sporu. W głębi nadal jest po jednej stronie Jarosław Kaczyński, po drugiej – Donald Tusk. W tej bitwie pod Grunwaldem jest dwóch przywódców. Król Jagiełło, a Zakonem dowodzi Donald Tusk.

Z tego punktu widzenia trafne było, co powiedział Tusk, że chce walczyć w 2020 z Jarosławem Kaczyńskim.

I de facto walczy. Ja nie wierzę, że dzisiejszy kształt opozycji jest już zakończony, że model tej opozycji jest już wyłoniony. Po drugiej stronie sytuacja jest jasna.

Wiele osób jednak uznaje, że Schetyna po stronie opozycji już wygrał.

Tak się stanie, jeśli wygra wybory samorządowe. Ale przecież wiemy, że nie wygra. Skoro nie wygra, to będzie znaczyło, że trzeba będzie odwołać się do innej instancji. I na pewno będą po 21 października pielgrzymki do Brukseli, do Donalda Tuska z prośbą o powrót.

Co to znaczy „nie wygra" w kontekście samorządów?

Przegra w skali kraju, przegra sejmiki. Z nich będzie można wyczytać, jak będzie wyglądać kształt wyborów parlamentarnych za rok. To będzie sondaż. Co do Warszawy, to jest nieco populistyczna kwestia.

Każdy będzie ustawiać sobie te wybory pod siebie. Realnie będziemy czytać wyniki w sejmikach. To pokaże, czy po trzech latach coś się zmieniło, czy nie. Od tego zależy los Schetyny.

W Warszawie Patryk Jaki robi coś nowego, czego pan się nie spodziewał?

Wiedziałem, że będzie duża pracowitość. To jedna ze składowych potencjalnego sukcesu. Wyborcy lubią, gdy się o nich starasz. Ale to tylko jedna część. Format prezydencki, warszawski trzeba sobie wybudować. To można zrobić w najbliższych tygodniach i pewnie sztab Jakiego o tym myśli. Zaskoczył mnie Trzaskowski.

Czym?

Zaskoczył mnie negatywnie. Dużo wyżej oceniałem jego zdolności organizacyjno-kampanijne. Ale może wcześniej nie widziałem go w tej roli. Jego niefrasobliwość jest ogromna. Ale słyszałem takie opinie po liberalnej stronie, że celowo go media tak przedstawiały, by zrobić miejsce dla Biedronia. I teraz będzie wszystko super. Choć ja uważam, że Trzaskowski jest jak „młody Komorowski".

Media mają aż taką siłę kreacji?

Po stronie liberalnej mają. Każdy ma swoje media, z nich czerpie wiedzę o świecie. To są na razie i jeszcze długo pozostaną nieprzenikalne światy. Nie każdy zagląda tu i tam, by mieć pełen obraz. Dla nich media liberalne to podstawa istnienia, tak jak dla prawicy podstawą są media związane z obozem dobrej zmiany.

Uważa pan, że Trzaskowski dał się zdefiniować?

Tak. Dał się zdefiniować jako człowiek wpadka, człowiek mem, który sam jest swoim największym wrogiem. To najlepiej pokazuje ławeczka, którą ktoś za nim nosił i na której on siadał. To pokazuje ich myślenie. Ja nie wiem, czy on się nauczył słuchać. Słyszałem, że nie chce słuchać ludzi, którzy chcą mu coś powiedzieć. Z Komorowskim było tak samo. On też wyrzucał ludzi i mówił, że w szkole już był. Trzaskowski na początku – przynajmniej takie informacje krążyły – był taki sam.

Pamiętam wywiad, w którym – gdy PiS był w opozycji – mówił pan, że jest realizowana strategia „tysiąca Wietnamów". Teraz też?

Na razie tego nie widać. Ja tego po PO nie widzę. Nie widzę teraz społecznej możliwości mobilizacji ludzi wokół konkretnych spraw. Np. zaczyna się szkoła. Coś się dzieje? Opozycja to wykorzystuje? Szkoła to jest jeden z dziesięciu tematów politycznych. Teraz nie ma żadnego. Zaczyna się wrzesień, ludzie tym żyją. Coś PO robi? Nie. Opozycji nie ma. Nie czuje, czym ludzie żyją.

A argument wobec opozycji – że nie ma programu – może być skuteczny?

Moim zdaniem nie. Ludzie i tak nie czytają programów. Wystarczy zrobić jedną kon- wencję, pokazać jedną czy dwie mądre głowy, wydać książeczkę. Zaklęcia o programie moim zdaniem nie działają.

Z drugiej strony są billboardy.

To też wydaje mi się nietrafiona emocja. Czy jest społeczne poczucie, że PiS dla siebie wzięło miliony? Przeciwnie: PiS dokonało transferów społecznych do ludzi dzięki wzrostowi gospodarczemu. Tego wcześniej nie było. To nie jest też oczywiście paliwo niewyczerpalne.

Temat premii istniał, ludzie tym akurat żyli.

Ale prezes PiS to uciął, zabrał posłom pieniądze. Wtedy temat został zamknięty.

Kampania samorządowa rzeczywiście wszystko rozstrzygnie, co będzie dalej?

Uważam, że tak będzie przy wyborach do PE. To są wybory niekorzystne dla PiS ze względu na temat i frekwencję. Jeśli opozycja będzie zjednoczona, to może wygrać i uruchomić efekt kuli śniegowej. Wybory samorządowe są ciekawe dla analityków, ale każdy okrzyknie je zwycięskimi. Nawet PSL czy SLD, bo np. SLD jakichś radnych do sejmików pewnie wprowadzi. To jak ultramaraton: każdy uznaje, że wygrał sam, bo coś tam przekroczył. Zwycięzców jest tylu, co startujących.

rozmawiał Michał Kolanko

Rzeczpospolita: Zaskoczyło coś pana w tym, jak rozpoczęła się kampania samorządowa?

Adam Hofman, były rzecznik PiS: Nie do końca. Przypuszczałem, że Platforma zaatakuje. Nie wiedziałem oczywiście jak. Domyślałem się też, że głównym starciem będzie arena warszawska i tu się koncentruje uwaga obserwatorów. Ale kampania – poza Warszawą – tak naprawdę się jeszcze na serio nie zaczęła.

Pozostało 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Polityka
Warszawa stolicą odsieczy dla Ukrainy. Europa się zmobilizowała
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Polityka
Młodzi samorządowcy z szansami na nowe otwarcie
Polityka
Sondaż: Polacy nie wierzą, że Andrzej Duda może zostać liderem prawicy w Polsce?
Polityka
Nowy prezydent Krakowa będzie rządził gorzej bez Łukasza Gibały?
Polityka
"Jest pan świnią". Mariusz Kamiński wyszedł z przesłuchania komisji śledczej