„Doświadczenie w walce (...) zdobyli wszyscy dowódców (rosyjskich) okręgów wojskowych i ich sztaby, wszyscy dowódcy armii i dywizji, a także 95 proc. dowódców brygad i pułków" – poinformowało rosyjskie Ministerstwo Obrony, podsumowując trzyletnią interwencję w Syrii.
– To dosyć szczere przyznanie. Żadne ze współczesnych państw nie ośmieliło się zrobić czegoś takiego: powiedzieć, że tego rodzaju wojna to zwykłe ćwiczenia – powiedział „Rzeczpospolitej" rosyjski ekspert wojskowy Aleksandr Golc.
Awans za wojnę
W ciągu ostatniego roku powstał w rosyjskiej armii zwyczaj, że oficer szybciej awansuje, jeśli odbył służbę w Syrii. – Mimo że jest to tzw. konflikt małej intensywności, to jednak praktyka w realnej walce pozwala nabrać nawyków i zalet, jakich nie daje żaden poligon, np. podejmowanie decyzji zagrożonych znacznym ryzykiem – tłumaczył Golc motywy Ministerstwa Obrony. To na przykład doprowadziło do odsunięcia na boczny tor kilku generałów, którzy nie dali sobie rady w Syrii. – Z powodu ich błędów Palmirę trzeba było zdobywać dwa razy – tłumaczył ekspert.
Czytaj także: Putin: Odbudujmy Syrię, wtedy uchodźcy tam wrócą
Resort obrony twierdzi, że przez pola bitew wojny domowej przeszło ponad 4 tysiące specjalistów wojsk rakietowych i artylerzystów, ale też 86 proc. pilotów lotnictwa taktycznego (bezpośrednio wspierającego piechotę). – Odnoszę się do tych danych z dużą ostrożnością. Na przykład: ponad 1/3 naszego lotnictwa taktycznego stanowią samoloty MiG, w ogóle nieużywane w Syrii. Niemożliwym jest, by w tak krótkim czasie przeszkolić tak dużo lotników do latania na innych samolotach, w tym przypadku Su, które wysłano na Bliski Wschód – tłumaczy.