Takiego zdania jest siedmiu na dziesięciu zwolenników Partii Wolnościowej (FPÖ), a przeciwnego jedynie 18 proc. – wynika z sondażu dla liberalnego dziennika „Der Standard". Wśród wszystkich ankietowanych rezultaty są odwrotne (73 proc. przeciw powrotowi, 17 za).

Ale Strache robił karierę w FPÖ i zdanie tego elektoratu jest dla niego kluczowe. Nie wiadomo tylko, czy jeżeli zdecyduje się na powrót do polityki, to pod tym samym szyldem partyjnym. Tak czy owak nikt z nim nie będzie chciał w dającej się przyszłości współrządzić, jest skazany na izolację, ale w wypadku FPÖ bez niego nie jest to wykluczone. Przyśpieszone wybory do parlamentu są 29 września.

Jeszcze dwa i pół miesiąca temu FPÖ pod wodzą Strachego wchodziła w skład wzorcowej w skali UE koalicji konserwatystów (w tym wypadku Partii Ludowej ÖVP Sebastiana Kurza) i skrajnej prawicy. Dobrze układała się też współpraca z socjaldemokratami na poziomie landu (Burgenland) i dużego miasta (Linz).

Wszystko to skończyło się, gdy dwie gazety z sąsiednich Niemiec opublikowały taśmy prawdy z Ibizy. Na tajemniczym, ale profesjonalnym nagraniu z 2017 roku Strache negocjuje z kobietą podającą się za krewną kremlowskiego oligarchy uzyskanie za rosyjskie pieniądze wpływu na najważniejszą gazetę w Austrii. Obiecuje publiczne kontrakty, mówi o oszukiwaniu urzędu skarbowego.

Po ujawnieniu nagrań rząd Kurza wyleciał w powietrze. Strache podał się do dymisji ze stanowiska wicekanclerza i szefa partii. Do mamy wyprowadziła się jego młoda żona z malutkim dzieckiem oburzona zalotami męża do „Rosjanki" na Ibizie. Ale wróciła – 21 lipca Strache pochwalił się odpowiednim zdjęciem na Twitterze.