Beniamin Netanjahu zapowiedział, że jeśli ponownie będzie premierem, zdecyduje o ustanowieniu suwerennej izraelskiej władzy nad żydowskimi osiedlami na Zachodnim Brzegu. Dwa dni przed wyborami stara się w ten sposób zmobilizować prawicowych wyborców i pokazać im, że tylko on zagwarantuje państwu bezpieczeństwo.
W Tel Awiwie kampania wyborcza jest tematem numer jeden. Na billboardach, plakatach, ale też na transparentach wywieszanych na balkonach widać postaci liderów partyjnych. Zainteresowanie wyborami tradycyjnie objawia się w wysokiej frekwencji – między 70 a 80 procent.
– Te wybory skupiają się na premierze Netanjahu – mówi „Rzeczpospolitej" prof. Amichai Magen z Lauder School of Government, Diplomacy and Strategy w Tel Awiwie. – Według jednej narracji rządzi on świetnie, według drugiej rujnuje państwo – tłumaczy. Według prawicy nie należy patrzeć na Netanjahu pod katem jego wad, ale trzeba skupić się na tym, jak rozwijał się Izrael w ciągu ostatnich lat jego rządów.
– Pod względem gospodarczym czy bezpieczeństwa, zdaniem prawicy, wszystko się dobrze układa, nie należy więc zmieniać koni, które wygrywają wyścig. Narracja lewicowa mówi, że to będą najważniejsze wybory od lat, ponieważ ich stawką są zasady liberalnej demokracji, DNA izraelskiego sytemu politycznego – mówi ekspert, przypominając oskarżenia, jakie lewica kieruje pod adresem premiera, dotyczące korupcji czy autorytarnych zapędów.
– Ale Izraelczycy głosują przede wszystkim, mając na względzie bezpieczeństwo. Znacznie ważniejsze niż pytanie o sympatie polityczne jest odpowiedź, czy głosuję na kogoś, kto zapewni bezpieczeństwo mnie i moim dzieciom. Sondaże wskazują, że wielu Izraelczyków uważa, iż Netanjahu jest taką osobą – podkreśla Magen.