Daniel Kriener za ten gest zapłacił dość wysoką cenę. Ambasador Niemiec został uznany za persona non grata przez reżim Nicolasa Maduro i musi w pośpiechu opuścić Wenezuelę, bo z grupą kilkunastu zachodnich dyplomatów pojechał na początku tygodnia przywitać na stołecznym lotnisku powracającego z Brazylii Juana Guaido. To miała być gwarancja, że lider opozycji zostanie z powrotem wpuszczony do kraju, mimo że złamał zakaz wyjazdu za granicę wydany przez prezydenta.
Ale poświęcenie Krienera najpewniej poszło na marne. Bo jak podaje „Folha de Sao Paulo", największy brazylijski dziennik, Maduro nie zatrzymał na granicy Guaido z zupełnie innego powodu niż obecność Krienera. To część znacznie szerszej gry geostrategicznej: ustaleń, jakie zapadły w czasie sobotniej rozmowy telefonicznej między szefami dyplomacji USA i Rosji – Mikiem Pompeo i Sergiejem Ławrowem. W jej trakcie Rosjanin zobowiązał się, że Guaido, jego żonie i córeczce nie stanie się nic złego. W zamian Ameryka miała się zgodzić, aby proces oddawania władzy przez chavistów został rozłożony przynajmniej na pół roku.
W tym czasie sam Maduro miałby znaleźć bezpieczny azyl za granicą, a ludzie powiązani z reżimem – gwarancję funkcjonowania w nowym układzie politycznym. Chodzi w szczególności o przeszło 1000 generałów i ich podwładnych – podporę reżimu.
Istotną rolę w przekonaniu Waszyngtonu do kompromisu odegrał niedawny incydent na granicy Wenezueli z Kolumbią. Cliver Alcala, żyjący w Bogocie jeden z nielicznych wysokiej rangi wenezuelskich oficerów, którzy przeszli na stronę Guaido, próbował z grupą 200 ciężko uzbrojonych żołnierzy przedostać się do Wenezueli. Ale prezydent Kolumbii Ivan Duque Marquez, jeden z najbardziej proamerykańskich latynoskich przywódców, stanowczo się temu przeciwstawił. Interwencję wojskową przeciw Maduro wykluczył też nowy prezydent Brazylii Jair Bolsonaro, mimo że jest uważany za „Trumpa tropików".
Sankcje, a nie interwencja
Solidarność krajów latynoskich przeciw Ameryce jest silniejsza niż nawet najpoważniejsze różnice polityczne. W takim układzie Waszyngton nie jest jednak gotów samodzielnie wysłać wojska do kraju dwukrotnie większego od Iraku, z dobrze zorganizowanym wojskiem i społeczeństwem, które bardzo szybko odwróciłoby się od Guaido, gdyby okazało się, że chce dojść do władzy na amerykańskich bagnetach.