Gdy w czwartek protestujący wdarli się w Suchumi do rezydencji głowy państwa, prezydent Raul Chadżimba zwołał posiedzenie Rady Bezpieczeństwa i nie wykluczył wprowadzenia stanu nadzwyczajnego.

Zmienił zdanie pod presją Moskwy, która wysłała w niedzielę wiceprzewodniczącego Rady Bezpieczeństwa Rosji Raszida Nurgalijewa oraz doradcę Kremla Władisława Surkowa. Ci z kolei usadzili funkcjonariusza jeszcze radzieckich służb bezpieczeństwa Chadżimbę do stołu rozmów z opozycją, która nie uznawała wyniku wrześniowych wyborów prezydenckich. Tego samego dnia przywódca oderwanego od Gruzji regionu podał się do dymisji i ogłosił, że nie będzie startował w przedterminowych wyborach, które wyznaczono na 22 marca.

W ten sposób powtórzył los swojego poprzednika, którego obalił w sierpniu 2014 roku. Ówczesny przywódca Abchazji Aleksandr Ankwab musiał nawet uciekać do Gudauty, gdzie mieści się rosyjska baza wojskowa (stacjonuje tam ok. 4 tys. żołnierzy). Wtedy Moskwa również wysyłała do Suchumi wysłanników, byli tam też Surkow i Nurgalijew.

Nawet rosyjskie media propagandowe przyznają, że w tym całkowicie sterowanym przez Rosję regionie szaleje korupcja i przestępczość. Odkąd (w 2008 roku) Moskwa uznała niepodległość tej „republiki" po kilkudniowej wojnie z Gruzją, w Abchazji obowiązuje rubel rosyjski, a mieszkańcom regionu masowo wydawano rosyjskie paszporty.

– Rosja wypłaca pensje i emerytury, są tam kierowane ogromne dotacje – mówi „Rzeczpospolitej" Dmitry Awaliani, gruziński politolog i publicysta. – Różne grupy polityczne i kryminalne od lat walczą o dostęp do tych środków – dodaje.