Od 50 do 100 zł – taka kara prawdopodobnie będzie grozić osobom, które „korzystają z telefonu lub innego urządzenia elektronicznego podczas wchodzenia na jezdnię lub torowisko (...) w sposób, który prowadzi do ograniczenia możliwości obserwacji sytuacji". Czyli w praktyce: piszącym esemesy czy nawet odbierającym połączenia. Taryfikator mandatów nie jest jeszcze znany, a przepis znalazł się w rządowej nowelizacji prawa o ruchu drogowym, która czeka na drugie czytanie w Sejmie. A pojawienie się zakazu okazuje się efektem szarży Ministerstwa Sprawiedliwości, kierowanego przez szefa Solidarnej Polski Zbigniewa Ziobrę.
Zakazu korzystania z telefonów na pasach nie było w pierwotnym brzmieniu dokumentu. Po raz pierwszy o projekcie mającym poprawić fatalne statystyki wypadków powiedział w swoim exposé premier Mateusz Morawiecki. Projekt gotowy był w grudniu ubiegłego roku. Przewidywał pierwszeństwo pieszych jeszcze przed wejściem na pasy, zrównanie ograniczenia prędkości w terenie zabudowanym przez całą dobę do 50 km/godz. i utratę prawa jazdy za przekroczenie prędkości o 50 km/godz. również poza terenem zabudowanym.
Ostatecznie projekt, który w listopadzie trafił do Sejmu, ma nieco inne brzmienie. Zostało w nim większe pierwszeństwo pieszych i zrównanie ograniczenia prędkości w obszarze zabudowanym. Propozycja dotycząca odbierania praw jazdy z projektu wypadła. Pojawiły się za to zakazy jazdy na zderzaku i właśnie korzystania z telefonów.
Jak do tego doszło? Odpowiedzią może być pismo, które w listopadzie, już na ostatniej prostej rządowych prac nad projektem, wystosował do Komitetu Stałego Rady Ministrów resort Ziobry. Wśród kilku postulatów wymienił zakaz używania telefonów.
Ministerstwo z tą propozycją występowało już wcześniej, jednak została ona negatywnie zaopiniowana przez resort infrastruktury. Tym razem ją jednak uwzględniono.