Jak czytamy w BBC Lam, ze łzami w oczach, wzywała protestujących, aby "spojrzeli na swoje miasto, swój dom i pomyśleli, czy chcą zepchnąć je w otchłań".
Wcześniej przedstawiciel władz centralnych Chin w Hongkongu groził, że "miasto ześlizgnie się do otchłani bez dna, jeśli nadal będzie pozwalało na ohydę terroru". To komentarz do protestów w Hongkongu, które w poniedziałek doprowadziły do zamknięcia międzynarodowego lotniska w tym mieście.
Lam broniła działań policji, oskarżanej przez protestujących o brutalność, mówiąc, że policjanci działają w "ekstremalnie trudnych warunkach".
Szefowa administracji Hongkongu zadeklarowała jednocześnie, że gdy "przemoc się skończy i chaotyczna sytuacja" się unormuje, będzie odpowiedzialna za "odbudowę gospodarki Hongkongu" i "wsłuchiwanie się w żale obywateli".
Protesty w Hongkongu rozpoczęły się jako forma sprzeciwu wobec, zawieszonym już, przepisom o ekstradycji, które pozwalały na sądzenie mieszkańców Hongkongu przed sądami w Chinach (te ostatnie są podporządkowane Komunistycznej Partii Chin). Tymczasem, na podstawie formuły "jeden kraj, dwa systemy", na bazie której Wielka Brytania w 1997 roku przekazała Hongkong Chinom, mieszkańcy Hongkongu mieli mieć zagwarantowane swobody, które nie są udziałem mieszkańców pozostałej części Chin - m.in. dostęp do niezależnego sądownictwa.
Protesty w Hongkongu doprowadziły do zawieszenia kontrowersyjnej ustawy, ale protestujący domagają się całkowitego wycofania się władz z tych przepisów, dymisji Carrie Lam, a także oczyszczenia z zarzutów osób aresztowanych za udział w pacyfikowanych przez policję demonstracjach.