Obok spornych terenów rocznie przepływa towar wart aż 5 bln dolarów. Tymczasem chiński "Dziennik Ludowy" podał właśnie do wiadomości, że armia jest w stanie zaopiekować się filipińskimi bazami wojskowymi na morzu Południowochińskim, jeżeli tylko zajdzie taka potrzeba. Na razie nie zrobiono tego, podobno, tylko przez szacunek dla sąsiada.

Ale i Filipińczycy, od pewnego czasu, także stosują wobec wysepek metodę faktów dokonanych. Jednak w ich przypadku, gdy kraj nie dysponuje nieograniczonymi środkami na ekspansję, musi wystarczyć stary okręt produkcji amerykańskiej osadzony na mieliźnie atolu Second Thomas. Ta "baza" została stworzona przez Manilę w 1999 roku - i od tamtej pory obsadzona jest kilkunastoma żołnierzami. Chińskie jednostki starały się wielokrotnie utrudniać dostawy prowiantu dla żołnierzy ze statku, narzekały na jego obecność na arenie międzynarodowej - słowem, robiły wobec Filipin to wszystko, co zarzucają obecnie pozostałym uczestnikom morskiego sporu.

Najnowszy artykuł z rządowej gazety ponownie przypomniał, że Pekin nie zamierza liczyć się z arbitrażem, jeśli będzie on nie po myśli Chin.

Być może napięcie między oboma krajami zdoła rozładować nowy prezydent Filipin, Rodrigo Duterte. Jak na razie nie zanosi się bowiem na to, że będzie on utrzymywał tak krytyczne stanowisko wobec Chin jak jego poprzednik.