Tokarczuk. Wrażenia zmysłowe

Nie rozumiem z tego, co ona mówi, ani słowa, ale brzmi, jakby było genialne". „Chociaż nie znam polskiego, wzruszona wysłuchałam całości". Mnóstwo podobnych komentarzy można znaleźć pod filmem z wykładem noblowskim Olgi Tokarczuk. Wszystko przez to, że kanał Nobel Prize, który zamieścił go w serwisie YouTube, zamiast dodać tłumaczenie w formie napisów, zamieścił je na stronie nobelprize.org. Wielu zainteresowanych tym, co polska noblistka miała do powiedzenia, wolało w tej sytuacji (w pierwszej kolejności, a może i w ogóle) obejrzeć wydarzenie, z którego treści docierało do nich niewiele poza samą melodią języka polskiego, niż przeczytać treść wykładu w zrozumiałym dla nich języku.

Aktualizacja: 15.12.2019 14:47 Publikacja: 13.12.2019 17:00

Tokarczuk. Wrażenia zmysłowe

Foto: AFP

Nie mogło być chyba lepszego post scriptum do wykładu poświęconego w sporej części kryzysowi, który przeżywa literatura i samo pismo jako technika przekazywania myśli i uczuć we współczesnym świecie. Jego kapitulacji przed prostszymi, bardziej efektownymi, stawiającymi mniejsze wymagania ludzkiemu mózgowi środkami transferu wrażeń, takimi jak seriale czy media społecznościowe.




Tych, którzy przesiedzieli tę godzinę przed ekranem komputera, mimo że – poza krótkim, wygłoszonym po angielsku wprowadzeniem – absolutnie nic z tego, co się do nich mówi, nie rozumieli, niewiele różni od czytelników artykułów zalewających w ubiegłym tygodniu polski internet, które rozstrzygały tak ważkie kwestie, jak to, kto uszył sukienkę, w której Tokarczuk odebrała nagrodę, co błyszczało w jej dredach czy które z koronowanych głów pojawiły się na ceremonii. Chłonęli atmosferę wydarzenia. Doświadczali obcowania z wysoką, ba, najwyższą z możliwych, kulturą za pośrednictwem zmysłów i obszarów mózgu najlepiej wytrenowanych w codziennym treningu przyjmowania wrażeń. Poprzez obraz, dźwięk, twarz, konkret, a nie słowo, treść czy sens. A wszystko to działo się nie wokół ceremonii ważenia gwiazdek YouTube'a przed galą Fame MMA, tylko przyznania najważniejszej nagrody świata pisma. Postpiśmienny bunt w mieście bogów literatury.

Wykład Olgi Tokarczuk był jak udzielony z wyprzedzeniem komentarz do tego, co się wokół niego i mającego nastąpić kilka dni później odebrania Nagrody Nobla wydarzy. Chór solistów, pierwszoosobowych narratorów, wyśpiewujący swoją kakofoniczną pieśń czy fakt, że jeszcze nigdy w dziejach ludzkości tyle osób nie zajmowało się pisaniem – przekazywaniem innym swoich doznań, wrażeń i poglądów za pośrednictwem liter. Te wszystkie wspominane przez nią zjawiska i procesy można by przecież uznać za triumf pisma; dowód tego, że milionom ludzi jest ono wciąż potrzebne, stanowi narzędzie do nazywania tego, co się z nimi, wokół i w nich dzieje. Podobnie jak to, że nagroda w dziedzinie literatury przyciągnie tak ogromną uwagę mediów, a pisarka, przedstawicielka dość niszowej profesji, stanie się jedną z najpopularniejszych kobiet w Polsce.

Ale koniec epoki pisma nie nastąpi wtedy, kiedy zniknie ostatni z piszących, i jeszcze długo po nim pisarze będą korzystać z nimbu wyjątkowości, odziedziczonego po czasach, kiedy uczeni w piśmie sprawowali prawdziwą władzę nad duszami. Będą występować w reklamach i przyciągać uwagę na Instagramie. Pismo umrze, kiedy zabraknie tych, którzy czytają. Nie wodzą wzrokiem po tekście, wyłapując z niego to, co w konkretnej chwili jest im potrzebne. Kiedy zabraknie nie rzemieślników researchu, tylko artystów lektury. Zaprawionych w pokorze i cierpliwości; sumiennie choć na parę chwil dziennie odsyłających do drugiego szeregu swe domagające się uwagi „ja" i zamiast opowiadać, słuchających cudzych opowieści. Uprawiających sztukę, o której Goethe mówił: „Ludzie nie wiedzą, ile czasu i wysiłku kosztuje, żeby nauczyć się czytać. Mnie trzeba było na to osiemdziesięciu lat i nawet nie potrafię powiedzieć, czy mi się udało".

Pismo będzie żywym trupem, panoszącym się po świecie mediów i kultury zombi, kiedy zniknie strach przed analfabetyzmem, który męczył Goethego. Nawet jeżeli komentarze pod filmami na YouTubie wciąż będą układane z liter.

Nie mogło być chyba lepszego post scriptum do wykładu poświęconego w sporej części kryzysowi, który przeżywa literatura i samo pismo jako technika przekazywania myśli i uczuć we współczesnym świecie. Jego kapitulacji przed prostszymi, bardziej efektownymi, stawiającymi mniejsze wymagania ludzkiemu mózgowi środkami transferu wrażeń, takimi jak seriale czy media społecznościowe.

Tych, którzy przesiedzieli tę godzinę przed ekranem komputera, mimo że – poza krótkim, wygłoszonym po angielsku wprowadzeniem – absolutnie nic z tego, co się do nich mówi, nie rozumieli, niewiele różni od czytelników artykułów zalewających w ubiegłym tygodniu polski internet, które rozstrzygały tak ważkie kwestie, jak to, kto uszył sukienkę, w której Tokarczuk odebrała nagrodę, co błyszczało w jej dredach czy które z koronowanych głów pojawiły się na ceremonii. Chłonęli atmosferę wydarzenia. Doświadczali obcowania z wysoką, ba, najwyższą z możliwych, kulturą za pośrednictwem zmysłów i obszarów mózgu najlepiej wytrenowanych w codziennym treningu przyjmowania wrażeń. Poprzez obraz, dźwięk, twarz, konkret, a nie słowo, treść czy sens. A wszystko to działo się nie wokół ceremonii ważenia gwiazdek YouTube'a przed galą Fame MMA, tylko przyznania najważniejszej nagrody świata pisma. Postpiśmienny bunt w mieście bogów literatury.

2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Polexit albo śmierć
Plus Minus
Menedżerowie są zmęczeni
Plus Minus
Konrad Szymański: Cztery bomby tykają pod członkostwem Polski w UE
Plus Minus
„Fallout”: Kolejna udana serialowa adaptacja gry po „The Last of Us”
Plus Minus
Bogusław Chrabota: Kaczyński. Demiurg polityki i strażnik partyjnego żłobu