Mowa nie tylko o Hołowni, który za swoją uznał agendę dialogu, porozumienia, zasypywania podziałów, ale także o części katolików, którzy za swoją, by nie powiedzieć za jedynie katolicką, przyjęli agendę politycznych ugrupowań. Jedni – Prawa i Sprawiedliwości, z naciskiem na walkę z układem, nawet za cenę rezygnacji z obrony życia, inni – Konfederacji, która za katolickie uznaje postawy wykluczające migracje czy promujące budowę państwa i społeczeństwa monoetnicznego, co za katolickie trudno uznać. Istotne pozostaje pytanie, dlaczego wciąż nie udało się – ponad podziałami politycznymi – zbudować agendy tematycznej, która wspólna byłaby dla wszystkich wierzących katolików (a mam wrażenie, że szerzej dla ogromnej większości ludzi wierzących, niezależnie od tego, czy są protestantami, prawosławnymi, Żydami czy muzułmanami)? Dlaczego uznajemy, że świeckie ideologie, kierunki polityczne są ważniejsze niż kilka fundamentalnych kwestii, które mogą i powinny łączyć wierzących?




Świetnie widać to u Szymona Hołowni, a jako że jest on nowy w przestrzeni politycznej, to najłatwiej będzie pokazać to zjawisko na jego przykładzie. Budowanie atmosfery rozmowy, dialogu, wspólnoty – wszystko to są ważne rzeczy, szczególnie w fundamentalnie podzielonej Polsce, ale... efekt jest taki, że nawet na pytania, na które nie da się odpowiedzieć w taki sposób, Hołownia odpowiada, odwołując się do tych założeń. Gdy dziennikarze „Tygodnika Powszechnego" pytają go o aborcję eugeniczną, on odpowiada: „Jestem przeciwnikiem aborcji eugenicznej. Ale widzę, że pytanie o to, kto w takiej sytuacji powinien podejmować decyzje – Sejm czy konkretna kobieta – rozgrzewa Polaków do czerwoności. Więc najpierw niech taka ustawa zostanie uchwalona. Jeśli przejdzie, usiądziemy i zastanowimy się, czy stoi za nią w społeczeństwie większość pozwalająca uniknąć wojny. Podobnie np. ze związkami partnerskimi".

Kłopot z tą odpowiedzią jest taki, że za najwyższą wartość w społeczeństwie demokratycznym uznaje się tu, nawet jeśli nie do końca świadomie, „pokój społeczny", „brak wojny". Rzeczywistość jest zaś taka, że w tych kwestiach Polacy nie tylko są, ale i będą coraz bardziej podzieleni, i tego się nie da przesłonić uśmiechem i wezwaniami do dialogu. Spór między zwolennikami „prawa do wyboru" a „prawa do życia", spór ze zwolennikami wprowadzania do systemów prawnych eutanazji czy związków partnerskich, a z czasem tzw. małżeństw homoseksualnych, będzie narastał. I choć wartością jest i pozostaje – tu rację ma Hołownia – umiejętność zachowania jedności nawet tak fundamentalnie podzielonego społeczeństwa, to jednocześnie polityk nie może uznać, że zachowanie spokoju jest najwyższą wartością. A już na pewno nie może tego uznać katolik. Istnieją bowiem kwestie, w których katolik musi opowiedzieć się po jednej ze stron. Tak jest z rozumieniem małżeństwa, z obroną życia, z wolnością wychowania dzieci zgodnie ze światopoglądem rodziców. Polityka jest zaś miejscem, w którym czasem stają przed nami wybory najistotniejsze, których nie da się zakryć uśmiechami czy opowieścią o tym, jak to trzeba ze sobą rozmawiać. Trzeba będzie albo podpisać ustawę liberalizującą aborcję (czy też ograniczającą prawo do zabijania niepełnosprawnych dzieci), albo nie...