Irena Lasota: Niewiedza, ignorancja i rasizm

Najpierw zepsuł mi się samochód. Prawdopodobnie z mojej winy, bo zapomniałam, że mam go już od sześciu lat i ani razu nie oddałam do przeglądu. Myślę, że ciągle tęsknię za moim daewoo, które rozpadło się, uderzając o ścianę w drodze na lotnisko. Ponieważ były to nadzwyczajne, wspaniałe samochody, zwinne, szybkie i tanie – przestano je produkować.

Aktualizacja: 04.08.2018 19:33 Publikacja: 03.08.2018 00:01

Irena Lasota: Niewiedza, ignorancja i rasizm

Foto: adobestock

Zawiozłam więc mojego nieszczęsnego yarisa do najbliższego warsztatu, gdzie wyceniono naprawę na ponad 7 tys. zł (w dolarach). Zaczęłam więc sprawdzać, jak żyć bez samochodu, gdy przypomniałam sobie pana K., menedżera warsztatu, który był kiedyś niedaleko i który przeniósł się o kilka kilometrów. Pan K. powiedział, że popatrzy i następnego dnia okazało się, że trzeba było zmienić olej i baterię, sprawdzić hamulce i coś tam jeszcze – wszystko za niecałe 700 zł (w dolarach) i samochód był jak nowy.

Ponieważ padał ulewny deszcz i nie było klientów, posiedzieliśmy i porozmawialiśmy. Pan K. pochodzi z Mali i gdy okazało się, że jego ojciec był związany z pierwszym rządem po uzyskaniu niepodległości w 1960 roku, postanowiłam zadać mu pytanie. Zdawałam sobie sprawę, że pytanie może zabrzmieć równie idiotycznie jak te, gdy ktoś dowiaduje się, że jestem z Polski i pyta, czy znam Vladec Michalak z Milwaukee, lub gdy ktoś z Polski, dowiadując się, że jestem z emigracji marcowej, pyta, czy znam Lejzorka Rojtszwańca z Wałbrzycha. Powiedziałam więc panu K., że ponad 50 lat temu spotkałam dziewczynę z Mali, która była na stażu w radiu, w redakcji francuskiej, że dziewczyna miała na imię Aissata i była córką kogoś znaczącego w pierwszym rządzie w latach 60. Pan K. spojrzał na mnie, jakby zobaczył widmo i spytał, w jakim kraju to było. Mówiliśmy zawsze po francusku, więc powiedziałam mu, że mówię o Polsce. Pan K. dalej patrzał na mnie dziwnym wzrokiem i spytał o wiek dziewczyny. Powiedziałam, że była moją rówieśniczką i wtedy pan K. wyjął swój iPhone'a i pokazał mi zdjęcie kobiety w moim wieku. Nie umiałam powiedzieć, czy to ta sama osoba, i pan K. powiedział, że Aissata jest najbardziej znaną dziennikarką radiową i telewizyjną w Mali, że przeszła już na emeryturę, że to jego ojciec załatwił jej staż w Polsce i że obie rodziny dalej pozostają w bliskim kontakcie.

Pan K. zadzwoni za kilka dni do Aissaty i spyta ją, czy pamięta mnie lub moją mamę, Marie, która była w radiu spikerką. Ja doskonale pamiętam Aissatę jako bardzo sympatyczną i wesołą dziewczynę i pierwszą Murzynkę, z którą byłam bliżej. Przez te wszystkie lata – ponad pół wieku – myślałam o niej często, gdy chodziło o sprawy obcości i czegoś, co się dziś nazywa „postawą rasistowską". Aissata mogła być w tym okresie jedyną Murzynką swobodnie poruszającą się po Warszawie; w Łodzi i w Gdańsku było dużo więcej zagranicznych studentów. Kiedy jeździłam z nią tramwajem, byłam ogromnie zażenowana, gdy wszyscy gapili się na nią, a niektórzy nawet pytali mnie, czy mogą ją dotknąć. Aissata natomiast śmiała się z tego. Zrozumiałam wtedy, że zdziwienie czy poczucie obcości nie musi być rasizmem, ale wiele ma wspólnego z niewiedzą i ignorancją. Oczywiście to poczucie może przerodzić się w rasizm, można też na nim żerować, żeby kreować rasizm, ale każdy ma prawo się zdziwić, że ktoś wygląda, zachowuje się czy mówi jak dziwoląg. Chociaż lepiej jest tego nie okazywać.

Dzisiaj oczywiście jest inaczej, bo w telewizji i w kinie widzimy innych niż my ludzi, którzy mają takie same jak my problemy i przeżycia. „Czyż to Murzyn czy Arab nie ma zmysłów, czucia, namiętności, czy nie jest podległy tymże chorobom, leczony temiż lekami, ziębiony tąż samą zimą, rozgrzewany tym samym słońcem co biały? Jeżeli nas kłujecie, czyż nie płynie czerwona krew z żył? Jeżeli nas trujecie, czy nie umieramy?" – lekko parafrazując Szekspira.

Ale Aissata w Warszawie to pierwsza połowa lat 60. i większość ludzi w Polsce wiedziała tylko, że Murzynek Bambo w Afryce mieszka, że Klu Klu, przyjaciółka króla Maciusia, przywiozła do Polski dzieci, które rozrabiały, a ciemnoskórzy mieszkańcy północnej Afryki zagrażali życiu naszych kochanych Stasia i Nel. Nic więc dziwnego, że wiele osób wpadało w osłupienie na widok dużej Klu Klu w warszawskim tramwaju. Pamiętam też, że Aissata, nawet jeśli było jej przykro, nie dawała tego po sobie poznać i nawet patrzyła na nas z pewną dozą wyższości.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Zawiozłam więc mojego nieszczęsnego yarisa do najbliższego warsztatu, gdzie wyceniono naprawę na ponad 7 tys. zł (w dolarach). Zaczęłam więc sprawdzać, jak żyć bez samochodu, gdy przypomniałam sobie pana K., menedżera warsztatu, który był kiedyś niedaleko i który przeniósł się o kilka kilometrów. Pan K. powiedział, że popatrzy i następnego dnia okazało się, że trzeba było zmienić olej i baterię, sprawdzić hamulce i coś tam jeszcze – wszystko za niecałe 700 zł (w dolarach) i samochód był jak nowy.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków