Jeśli widzisz białe, a sąd uznał, że czarne, to to jest czarne, choćby było podobne do śniegu. Ale co ma zrobić ktoś, kto doświadczył dwóch procesów w tej samej sprawie, a opinie i wyrok były tak różne jak czarny i biały?
Ja stałam na stanowisku, że to, co widzę, jest zdecydowanie czarne. Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu sąd okręgowy też – i w swoim uzasadnieniu wyroku na moją korzyść wykazał, jak bardzo to jest czarne. Strona przeciwna odwołała się do sądu apelacyjnego. Sąd ten orzekł, że to, co sąd okręgowy zobaczył jako czarne, w rzeczywistości jest śnieżnobiałe... I nawet można byłoby się z tym pogodzić, gdyby nie fakt, ze zdanie odrębne zgłosił sędzia główny. Według jego odrębnego zdania w stosunku do wyroku na bieli istnieje wielka czarna plama, którą dostrzega równie wyraźnie jak ja i sąd okręgowy. Sędzia powiadomił mnie, że mam prawo do zgłoszenia sprawy w Sądzie Najwyższym, a ja wyszłam z sali rozpraw niepewna, czy mam iść do okulisty czy nie.
Oczywiście to, co piszę, dotyczy procesu z TVN, jaki wytoczyłam stacji rok temu. Przedtem gościłam tam bardzo często jako komentatorka istotnych wydarzeń. Byłam jedną ze stałych uczestniczek programu „Babilon", byłam proszona o komentarz, kiedy zmarł Jan Paweł II, kiedy doszło do katastrofy smoleńskiej, kiedy zmarła Margaret Thatcher i przy wielu innych istotnych sytuacjach. Zawsze czułam odpowiedzialność za słowa wypowiadane przed milionami widzów, dlatego starałam się solidnie przygotować. Myślę, że moja niepoprawność polityczna nie przeszkodziłaby w zapraszaniu mnie do tych debat. Byłam tam po prostu pewnym stałym elementem.
Ale pewnego dnia postanowiłam stanąć w obronie kolegi. Tylko tyle. Bardzo wpływowy przedstawiciel środowisk gejowskich, mój dobry znajomy Maciej Nowak napisał o nim rażąco niesprawiedliwy felieton, przypisując bohaterowi tekstu słowa, których ten nie powiedział, i tym samym piętnując go jako homofoba. W ten sposób ktoś otwarty na wszelkie mniejszości stał się wrogiem publicznym, tylko dlatego że ośmielił się wspomnieć w wywiadzie o istnieniu gejów w środowisku teatralnym. Przeczytałam jego wywiad i szokująco niesprawiedliwy felieton w odpowiedzi. Jeśli istnieje jakiekolwiek „lobby" murarzy, gejów czy astronomów, to reaguje ono właśnie w ten sposób, działając przez atak z pozycji siły.
Jako osoba zdecydowanie liberalna i znajoma felietonisty nie widziałam nic szczególnego w wyrażeniu swojego oburzenia. To, co zrobił Maciej Nowak, to typowy dyktat. Napisałam więc szybko dla portalu e-teatr swoją koleżeńską odpowiedź. Nie widziałam nic szczególnego w użyciu słowa „homolobby", skoro omawiałam takie właśnie zjawisko. Nie widziałam też nic zdrożnego w użyciu słowa „dyktat". Może mój błąd polegał na tym, że o środowisku gejowskim myślałam w swojej naiwności za dobrze? Uznałam, że to rozmowa o granicach tolerancji i wolności słowa, czyli krytyki, i przecież nie dotyczy tylko teatru.