Plus Minus: Ogłosił pan niedawno, że uda się na polityczną emeryturę. Czy jest coś w polityce, czego pan żałuje? Może stanowiska prezydenta Wrocławia, które porzucił pan z własnej woli?
Niczego nie żałuję. Wszystkie decyzje podejmowałem z rozwagą i po przemyśleniu. Gdy w 1990 roku zostawałem prezydentem Wrocławia, miałem 33 lata. Planowałem maksimum dwie kadencje i powrót do pracy na uczelni. Wówczas byłem jednym z najmłodszych prezydentów miast. W głowie miałem pełno pomysłów, dobrą orientację w mieście i nadwyżkę pozytywnej energii. Nie kończyłem kariery, lecz ją rozpoczynałem. W dużych miastach to była wyjątkowa sytuacja. Pamiętam, jak wpadłem spóźniony na pierwsze spotkanie Unii Metropolii Polskich. Prezydent Wyganowski zwrócił się do mnie z prośbą o kawę. Przekazałem organizatorom i usiadłem obok niego. Był zdziwiony. Przepraszając, dodał, że pomylił mnie z obsługą. Faktycznie, prezydenci Wyganowski [prezydent Warszawy – przyp. red.], Woźniakowski [prezydent Krakowa – przyp. red.] czy np. Szczęsny Kaczmarek [prezydent Poznania – przyp. red.] byli ode mnie dwa razy starsi.