Od porywających meczów wspominanych przez lata nieraz jeszcze ciekawsze historie stoją za tymi, które się nie odbyły. Weźmy takie spotkanie Izrael – Argentyna, mecz na szczycie kolorystycznej czystości: Biało-Błękitni (Albiceleste) kontra Niebiesko-Biali (Hakacholim-Lewanim). Piłkarsko, możemy się domyślać, starcie jednostronne, którym nikt w kraju prerii nie powinien się specjalnie przejmować, lecz dla izraelskiej piłki wydarzenie wielkie: wicemistrz świata wpada na piłkarską prowincję, by kibice kadry z trzeciej ligi mieli coś z życia.
I nikt nie ukrywał, że właśnie po to team Messiego miał zawitać w ubiegłą sobotę do Ziemi Świętej na ostatni sparing przed rosyjskim mundialem. Wielki mecz na 70-lecie Państwa Izrael i 90-lecie miejscowego związku piłkarskiego. Tylko że w Argentynie ktoś jednak się przejął. Czym – tu już wersji jest tyle, że każdy znajdzie coś dla siebie.
Lubimy Izrael, wzór suwerennego państwa narodowego, w którym chodzi o coś więcej niż wygoda i swoboda, za którym stoją wielkie idee, wyzwania warte Zachodu, porządek i sens polityczny? Przemówi do nas wersja, w której do Leo Messiego przyszło całkiem sporo listów, ale nieco innych niż te, do jakich przywykł: grożono w nich zamachem na stadionie. Szef palestyńskiej federacji piłkarskiej Jibril Rayub wezwał wszystkich Palestyńczyków do agresywnych protestów, po czym w mediach społecznościowych na całym świecie dzielono się filmikami ze Strefy Gazy, na których palono koszulki Messiego i wykonywano niedwuznaczny gest: przeciągnięcie kciukiem po szyi. Bo mecz miał się odbyć w Jerozolimie, która nie może być stolicą Izraela, ale Palestyny już tak. I Argentyńczycy pod presją terrorystów się ugięli.
Nie lubimy Izraela, okupanta Palestyny, parafaszystowskiego państwa wyznaniowego zbudowanego na rasizmie, gnębiącego Palestyńczyków, którym odmawia na ich ziemiach jakichkolwiek praw? W takim razie uwierzymy, że kibice na całym świecie dzielili się filmikami z krwawym stłumieniem niedawnych palestyńskich protestów przez izraelską armię, a w listach do Messiego apelowali, by nie wspierał reżimu. I gwiazdor się z tym zgodził.
– Nie mogę grać z ludźmi, którzy zabijają niewinne palestyńskie dzieci. Musieliśmy odwołać mecz, ponieważ najpierw jesteśmy ludźmi, a dopiero potem piłkarzami – miał powiedzieć piłkarz w telewizji TyC Sports. Jedni temu głośno przyklasnęli, inni go zaatakowali, że nie chce grać w Izraelu, bądź co bądź, państwie prawa, integralnej części Zachodu, a bez zażenowania ładuje się na mundial do putinowskiej Rosji.