Michał Płociński: Messi pod Ścianą Płaczu

Starcie Argentyny z Izraelem wygrała... Palestyna.

Aktualizacja: 16.06.2018 12:11 Publikacja: 15.06.2018 00:01

Jibril Rajoub, prezes Palestyńskiej Federacji Piłki Nożnej, podziękował Messiemu

Jibril Rajoub, prezes Palestyńskiej Federacji Piłki Nożnej, podziękował Messiemu

Foto: AFP

Od porywających meczów wspominanych przez lata nieraz jeszcze ciekawsze historie stoją za tymi, które się nie odbyły. Weźmy takie spotkanie Izrael – Argentyna, mecz na szczycie kolorystycznej czystości: Biało-Błękitni (Albiceleste) kontra Niebiesko-Biali (Hakacholim-Lewanim). Piłkarsko, możemy się domyślać, starcie jednostronne, którym nikt w kraju prerii nie powinien się specjalnie przejmować, lecz dla izraelskiej piłki wydarzenie wielkie: wicemistrz świata wpada na piłkarską prowincję, by kibice kadry z trzeciej ligi mieli coś z życia.

I nikt nie ukrywał, że właśnie po to team Messiego miał zawitać w ubiegłą sobotę do Ziemi Świętej na ostatni sparing przed rosyjskim mundialem. Wielki mecz na 70-lecie Państwa Izrael i 90-lecie miejscowego związku piłkarskiego. Tylko że w Argentynie ktoś jednak się przejął. Czym – tu już wersji jest tyle, że każdy znajdzie coś dla siebie.

Lubimy Izrael, wzór suwerennego państwa narodowego, w którym chodzi o coś więcej niż wygoda i swoboda, za którym stoją wielkie idee, wyzwania warte Zachodu, porządek i sens polityczny? Przemówi do nas wersja, w której do Leo Messiego przyszło całkiem sporo listów, ale nieco innych niż te, do jakich przywykł: grożono w nich zamachem na stadionie. Szef palestyńskiej federacji piłkarskiej Jibril Rayub wezwał wszystkich Palestyńczyków do agresywnych protestów, po czym w mediach społecznościowych na całym świecie dzielono się filmikami ze Strefy Gazy, na których palono koszulki Messiego i wykonywano niedwuznaczny gest: przeciągnięcie kciukiem po szyi. Bo mecz miał się odbyć w Jerozolimie, która nie może być stolicą Izraela, ale Palestyny już tak. I Argentyńczycy pod presją terrorystów się ugięli.

Nie lubimy Izraela, okupanta Palestyny, parafaszystowskiego państwa wyznaniowego zbudowanego na rasizmie, gnębiącego Palestyńczyków, którym odmawia na ich ziemiach jakichkolwiek praw? W takim razie uwierzymy, że kibice na całym świecie dzielili się filmikami z krwawym stłumieniem niedawnych palestyńskich protestów przez izraelską armię, a w listach do Messiego apelowali, by nie wspierał reżimu. I gwiazdor się z tym zgodził.

– Nie mogę grać z ludźmi, którzy zabijają niewinne palestyńskie dzieci. Musieliśmy odwołać mecz, ponieważ najpierw jesteśmy ludźmi, a dopiero potem piłkarzami – miał powiedzieć piłkarz w telewizji TyC Sports. Jedni temu głośno przyklasnęli, inni go zaatakowali, że nie chce grać w Izraelu, bądź co bądź, państwie prawa, integralnej części Zachodu, a bez zażenowania ładuje się na mundial do putinowskiej Rosji.

W każdym razie mecz został odwołany. Tyle wiemy. Starcie Argentyny z Izraelem wygrała... Palestyna. Albicelestes przystąpią do sobotniego meczu z Islandią bez rozegrania solidnego sparingu, a izraelscy kibice są sfrustrowani, bo polityka wygrała ze sportem – źli także na własny rząd, bo protesty ruszyły po tym, gdy Miri Regev, minister sportu, zdecydowała o przeniesieniu meczu z Hajfy do Jerozolimy, a nawet zaplanowała Messiemu wizytę pod Ścianą Płaczu. Kibice zaś chcieli tylko obejrzeć historyczny mecz; dziś wielu ma poczucie, że politycy przegięli z propagandą.

Ale o tym, dlaczego Argentyna odwołała swój przyjazd, przez lata będą krążyć legendy. Czy Messi dostawał listy z pogróżkami? Nikt ich nie widział. A już z pewnością nie powiedział w TyC Sports, że w Izraelu zabijają niewinne dzieci. Przyznają to sami dziennikarze stacji, ba, oni nawet żadnego wywiadu z Messim nie przeprowadzili. Do tego niefortunnie w centrum starcia izraelskiej propagandy z palestyńską znalazła się akurat Argentyna: kraj hiszpańskojęzyczny, ale przecież dialekty tego języka mocno się różnią – np. w Argentynie nie znają słowa „ekstradycja". Z tego też powodu i tak spora diaspora niemiecka, ale też włoska, po II wojnie światowej znacznie się powiększyły, Mosad w nizinie La Platy miał pełne ręce roboty, a południowoamerykański kraj złośliwie przezywano IV Rzeszą.

Prezydent Mauricio Macri zarzeka się, że odwołanie meczu było suwerenną decyzją związku piłkarskiego, niezależnego od polityków, ale jego poczucie humoru docenia każdy, kto ma choć minimalne pojęcie o argentyńskiej piłce. Albo argentyńskiej polityce. Zresztą wszystko jedno.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Od porywających meczów wspominanych przez lata nieraz jeszcze ciekawsze historie stoją za tymi, które się nie odbyły. Weźmy takie spotkanie Izrael – Argentyna, mecz na szczycie kolorystycznej czystości: Biało-Błękitni (Albiceleste) kontra Niebiesko-Biali (Hakacholim-Lewanim). Piłkarsko, możemy się domyślać, starcie jednostronne, którym nikt w kraju prerii nie powinien się specjalnie przejmować, lecz dla izraelskiej piłki wydarzenie wielkie: wicemistrz świata wpada na piłkarską prowincję, by kibice kadry z trzeciej ligi mieli coś z życia.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków
Plus Minus
O.J. Simpson, stworzony dla Ameryki
Plus Minus
Upadek kraju cedrów