Rz: Dokładnie 27 lat temu, 4 czerwca 1989 roku, zaczęła się pani przygoda z wielką polityką. Weszła pani do Sejmu kontraktowego z puli Zjednoczonego Stronnictwa Ludowego, partii satelickiej PZPR i z rekomendacją „Solidarności".
ZZSL tak różowo nie było. Partia miała innego kandydata w Lublinie, ale ordynacja wyborcza była wówczas taka, że gdy się zebrało 3 tys. podpisów i należało do określonej partii, to można było ubiegać się o mandat poselski z jej puli, nawet wbrew stanowisku władz. I ja byłam takim kandydatem. Do ZSL się zapisałam, żeby mieć na uczelni spokój ze strony PZPR, Stronnictwo nie było partią marksistowską i nie stawiało przeszkód w praktykowaniu wiary, a poza tym pochodzę ze wsi. Ale podpisy poparcia zebrała mi „Solidarność", w której byłam od początku jej powstania.
Czemu nie weszła pani do Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, czyli tam gdzie byli wszyscy posłowie „Solidarności"?
Po pierwsze, nie byłam posłem „Solidarności", tylko ZSL, i czułam się wobec tego ugrupowania lojalna. Po drugie, nikt mnie do OKP nie zapraszał. Kierownictwo OKP, zdominowane przez przyszłych członków Unii Demokratycznej, traktowało mnie i innych posłów w podobnej sytuacji nieufnie. Za chwilę podam przykład tej nieufności, ale przedtem opowiem pewną historię. Był lipiec 1989 roku, bracia Kaczyńscy wymyślili koalicję OKP, ZSL i SD w celu powołania wspólnego rządu. Oficjalnie promotorem tej idei był Lech Wałęsa. Było to sprzeczne z planami panów Bronisława Geremka, Adama Michnika i innych działaczy OKP, którzy chcieli koalicji z postępową częścią PZPR, czyli Aleksandrem Kwaśniewskim i spółką. Negocjacje trwały, a tymczasem prezydent Wojciech Jaruzelski miał powierzyć misję utworzenia rządu Czesławowi Kiszczakowi. OKP, ZSL i SD były dogadane, że zagłosują przeciwko Kiszczakowi jako kandydatowi na premiera po to, żeby doprowadzić do utworzenia własnego rządu. W dniu głosowania wchodzimy z Aleksandrem Bentkowskim na posiedzenie Klubu ZSL w Sejmie, a tam siedzi niebędący wówczas posłem Roman Malinowski (wówczas prezes ZSL – red.), czerwony jak burak ze złości. Zawołał nas i pokazał „Gazetę Wyborczą", w której była notatka z posiedzenia Klubu OKP. Było w niej napisane, że poseł Jan Lityński pytał, czy to prawda, że jest dogadana koalicja z SD i ZSL, na co prowadzący obrady odpowiedział, że to chyba jakiś żart. Ludowcy się o to wściekli. Próbowałam ich przekonać, że to próba rozbicia dogadanej koalicji, ale nie chcieli wierzyć i zdecydowali, że klub zagłosuje za kandydaturą Kiszczaka na premiera. Na dodatek przed głosowaniem poseł Antoni Furtak z „Solidarności" Rolników Indywidualnych wściekle zaatakował Kazimierza Olesiaka, ówczesnego ministra rolnictwa z ZSL.
To pewnie wtedy chłopi się jeszcze bardziej wściekli.