Zygmunt Mycielski zauważa:
„Tłumy młodzieży wałęsały się po Warszawie, imprez było co moc i tańców na placach. Widzieli dużo, pier... się bez pamięci, kosztowało to sumy kolosalne, o których wysokości podawano fantastyczne wersje. (...) Moc ludzi żarło jednak przy tym za darmo – ja też miałem bloczek do Bristolu".
Nad festiwalem czuwają organizator – Związek Młodzieży Polskiej – i służby bezpieczeństwa. Codziennie wydawany jest poufny biuletyn. Informuje o zaburzeniach żołądkowych trzydziestu sportowców radzieckich; odwlekaniu odjazdu chorej umysłowo delegatki fińskiej; o grupie austriackiej, którą zawieziono z wizytą do „wyjątkowo źle zorganizowanej i zaniedbanej spółdzielni produkcyjnej", gdzie dokonała niezliczonych, pozowanych zdjęć „nędzy wsi polskiej"; o osiemdziesięciosześcioletniej aktorce rumuńskiej, która zachorowała na zapalenie płuc; o tym, że pogorszyła się jakość wyżywienia w stołówce dla dziennikarzy zagranicznych (za mało surówek!); o braku piwa w pociągu podczas wycieczki do Krakowa i Oświęcimia (a wody nie można było podać ze względu na złą jakość).
W połowie sierpnia Warszawa wraca do zwykłego życia.
Maria Dąbrowska notuje: „Podobno wydano ciche zarządzenie, że przez trzy miesiące po festiwalu lekarzom wolno robić skrobanki. To z obawy o skutki zbytniej przyjaźni z kolorowymi rasami".
Miesiąc nie wiadomo który, może być wrzesień
Tu nie ma jeszcze mowy o afiszach.
Krzysztof Trzciński już od kilku miesięcy rozmawia z Jerzym Milianem o grupie, którą zamierza założyć. Chciałby go mieć w swoim składzie, jest tylko jeden problem. Obaj są pianistami.
Kiedy się spotykają, Krzysztof opowiada Jerzemu o amerykańskim perkusiście i wibrafoniście Lionelu Hamptonie, o amerykańskim pianiście i wibrafoniście Milcie Jacksonie, o grupie Modern Jazz Quartet założonej przez Milta.
Jerzy Milian:
„(...) nie zapomnę wspólnego spaceru ulicą Głogowską. Szliśmy wtedy razem do restauracji Magnolia, gdzie grał zespół posiadający w składzie także wibrafon. Wcześniej Krzysztof nabuzował mnie wiadomościami o tym instrumencie (...) miał znajomych wśród muzyków w Magnolii, wszedł więc na scenę i zaczął coś grać. Wtedy nieśmiało chwyciłem pałeczki i zacząłem uderzać w płytki wibrafonu. I to zaczęło grać".
Jerzy chciałby być taki jak Krzysztof, który myśli i zachowuje się inaczej niż wszyscy. W pokoju na różne kolory pomalował ściany, zawiesił na nich kopie obrazów Picassa. Chodzi na koncerty symfoniczne, których Jerzy nie znosi. Milian chce być przy nim, w jego kręgu, traktować go jak starszego brata. Przyzna po latach, że zostałby saksofonistą barytonowym, gdyby Trzciński go o to poprosił, byle być blisko niego.
Październik
Afisza brak. Jest za to pamiątkowa fotografia z Warszawy. Osiemnastu mężczyzn i jedna dziewczyna.
Oni w smokingach i pod muszkami albo w swetrach z białymi kołnierzykami wyłożonymi na wierzch, ona wychyla się pomiędzy nimi lekko uśmiechnięta.
Oni są muzykami, ona wielbicielką jazzu.
Oni przyjechali zagrać na Turnieju Jazzowym. Ona ten turniej wymyśliła i zorganizowała.
Bo ona to Zofia Lach, impresario zespołu Andrzeja Kurylewicza i grupy Stanisława Drążka Kalwińskiego (istniejącej od 1955 roku).
Po latach będzie wspominała: „[Turnieje] miały budować legendę rosnącego w siłę polskiego jazzu, ale też dawać w miarę regularnie jako tako zarobić. (...) Dyrektor ówczesnego Centralnego Przedsiębiorstwa Imprez Artystycznych zapalił się do tego pomysłu i dzięki temu dało się przeforsować koncepcję Turniejów Jazzu".
Zakontraktowani muzycy występują w Warszawie, Łodzi i Stalinogrodzie.
Możliwe, że listopad
Jan Wróblewski odbiera telefon (mieszka z bratem na stancji u znajomej rodziców). Dzwoni Trzciński i oświadcza, że już czas zacząć z zespołem. Ciekawe, jak on to robi.
Krzysztof zaraz kończy studia. Musi zdać jeszcze kilka egzaminów – we wrześniu zdawał z medycyny sądowej (piątka), w październiku z ortopedii (czwórka), w listopadzie z psychiatrii (trójka), okulistyki (trójka) i pediatrii (trójka), w grudniu czeka go chirurgia (dostanie trójkę). Do końca studiów zostanie mu już tylko jeden egzamin – z laryngologii.
A przecież grywa wciąż z zespołem Grzewińskiego. W dodatku 21 listopada wypada druga premiera Kabaretu Poznańskie Koziołki.
Na pewno grudzień, ale być może też trochę wcześniej i później
Afisze proste, bez ozdób, liternictwo typowe.
Serię koncertów objazdowych (Warszawa, Kraków, Śląsk, Łódź) – Studio 55, Zimno i gorąco, Seans z powidłami – wymyślił Leopold Tyrmand. Pod patronatem Estrady Warszawskiej stworzył Estradę Jazzową.
I znów grają między innymi Melomani z wokalistką Carmen Moreno (córką Hiszpanki i Polaka), jest też grupa Jana Walaska, bywa zespół Kurylewicza i zespół Wicharego, śpiewa też Maria Koterbska, występuje Orkiestra Jazzowa Jerzego Grzewińskiego.
W lutym 1956 roku, we Wrocławiu, podczas turnieju Estrady Jazzowej z Grzewiną zagra Krzysztof Trzciński.
W programie Studia 55 Tyrmand pisze: „Nazwa trochę dziwna – prawda? (...) Dlaczego zatem dziś Studio 55? Dlatego, że dążymy do eksperymentu i szukamy w jazzie żywych, twórczych uczuć".
Cytuje też Jeana-Paula Sartre'a. „Ta muzyka fascynuje, nie można nie myśleć o niej. Nie daje najmniejszej pociechy".
Niektórzy dziennikarze entuzjazmują się imprezami Estrady Jazzowej. Tyrmand, w programie Studia 55, cytuje recenzje z czasopism.
Zygmunta Mycielskiego w „Przeglądzie Kulturalnym": „Wpadłem w samo centrum tego cudownego XX wieku (...) wszystkie koncerty i symfonie to furda, wobec tego, co się tu dzieje".
Jana Kotta w tym samym tygodniku: „Było coś ze zbiorowej halucynacji w czasie tych wieczorów".
Inni kręcą nosami. Tych Tyrmand też cytuje.
Ibisa w „Życiu Warszawy": „Tyrmand wmawia w nas, że jazz to awangarda i śmiałość. Sartre poddaje się frenezji, która z kolei stała się ulubionym słowem Tyrmanda. I po co to wszystko?".
Ludwika Erhardta, z „Expressu Wieczornego": „Ta cenna ze względu na inicjatywę impreza swoje niebywałe powodzenie osiąga przede wszystkim przez żerowanie na snobizmie pewnej grupy społeczeństwa, a nie dzięki dobrej muzyce, bo jej nie daje". (...)
Przed festiwalem
Leopold Tyrmand zapamięta to tak: „Franciszek Walicki przyjechał do mnie z facetem nazwiskiem Kosiński. Powiedzieli: »Widzi pan, co się dzieje! Róbmy festiwal jazzowy!«. Ja powiedziałem: »Świetnie, róbmy!«".
Franciszek Walicki zapamięta to trochę inaczej: „Wiosną 1956 roku (...) podczas jednego z naszych spotkań w Warszawie Tyrmand wysunął pomysł zorganizowania na Wybrzeżu dużej imprezy muzycznej z udziałem najciekawszych polskich muzyków i zespołów jazzowych".
Dzielą się zadaniami. Walicki, we współpracy z Jerzym Kosińskim, szefem Państwowego Przedsiębiorstwa Imprez Estradowych w Gdańsku, ma znaleźć miejsce na festiwal. Tyrmand stworzy listę zespołów i namówi przyjaciół i znajomych na udział w komitecie honorowym.
Walicki: „On był spiritus movens tego festiwalu".
Przyjaźnią się od dawna. Poznali się w 1939 roku w Wilnie, rodzinnym mieście Walickiego, do którego Tyrmand przybył z falą uciekinierów ze stolicy. Franciszek nie miał pojęcia o jazzie, Leopold uczył go słuchać tej muzyki. Po wojnie Walicki służył w Marynarce Wojennej, pracował w czasopismach związanych z tematyką morską, wstąpił do PZPR i został kierownikiem działu kulturalnego „Głosu Wybrzeża", prasowego organu KW PZPR w Gdańsku.
Pod koniec maja 1956 roku Leopold Tyrmand, autor bijącej rekordy popularności powieści „Zły" (wydanej w grudniu 1955), przyjeżdża do Gdańska na spotkanie z czytelnikami w Klubie Dziennikarzy. Impreza odbywa się pod hasłem „Nie ma tego ZŁEGO, co by na dobre nie wyszło".
Po spotkaniu Tyrmand i Walicki omawiają szczegóły festiwalu.
Decydują, że odbędzie się w czasie wakacji, w Sopocie. Data jest jeszcze niepewna, prawdopodobnie początek sierpnia. Wici wśród jazzmanów zostały rozesłane. Brakuje jednak wciąż ostatecznej zgody władz centralnych.
Odwrócić uwagę
Wdrugim dniu lipca 1956 roku, w warszawskiej siedzibie Centralnego Zarządu Imprez Estradowych podległego bezpośrednio Ministerstwu Kultury i Sztuki, zostanie powołany Ogólnopolski Komitet Honorowy Festiwalu Muzyki Jazzowej. W jego skład wejdą: dyrektor CZIE Michał Duda, Jerzy Broszkiewicz, Marian Eile, Stefan Kisielewski, Jan Kott, Zygmunt Mycielski, Jerzy Skarżyński, Leopold Tyrmand, Franciszek Walicki.
Wezmą na siebie odpowiedzialność za program, poziom artystyczny i polityczny festiwalu. Na czele Komitetu stanie Jerzy Kosiński.
Będzie już po referacie Nikity Chruszczowa (luty 1956), w którym przytoczył przykłady „błędów i wypaczeń" Stalina.
Będzie po śmierci Bolesława Bieruta (marzec 1956).
Będzie trwała walka o władzę między konserwatywnymi natolińczykami (nazwanymi tak od podwarszawskiego Natolina, gdzie znajdowały się wille rządowe) a chcącymi reform puławianami (od domów rządowych na ulicy Puławskiej w Warszawie).
Będzie mijał już czwarty dzień od czwartku 28 czerwca, gdy dziesięć tysięcy robotników poznańskich Zakładów imienia Józefa Stalina zamiast do pracy wyszło na ulice miasta, żądając podwyżki płac, obniżki cen i norm. Dołączyli do nich inni – w sumie trzydzieści tysięcy ludzi. Wołając „Precz z komunistami!", „Precz z ruskimi!", „Wolne wybory!", atakowali gmachy publiczne i więzienie. Z urzędowych pomieszczeń wyrzucali portrety dostojników. Przeciw nim postawiono dziesięć tysięcy żołnierzy, czterysta czołgów i pojazdów opancerzonych. Zginęło około siedemdziesięciu cywilów i ośmiu żołnierzy. W ciągu doby protest stłumiono. Premier Józef Cyrankiewicz 29 czerwca zagroził przez radio: „Każdy prowokator czy szaleniec, który odważy się podnieść rękę przeciw władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie".
Czy datę powołania Komitetu Honorowego wyznaczono wcześniej i tylko zbiegła się z wydarzeniami czerwcowymi?
Czy władza od początku, odkąd tylko Tyrmand i Walicki rzucili pomysł zorganizowania festiwalu, zgadzała się na tę imprezę? A może ktoś szybko wpadł na pomysł, pod sam koniec czerwca, że wyrażenie zgody na organizację festiwalu będzie wentylem bezpieczeństwa? Igrzyskami dla ludu? Odwróci uwagę od poznańskiej rewolty?
Zaraz potem ukaże się drugi numer magazynu „Jazz" (pierwszy wyszedł w lutym) wydawanego w Gdańsku przez Józefa Balceraka (korespondenta wojennego ludowego Wojska Polskiego, fana jazzu od czasów przedwojennych). Na pierwszej stronie pisma będzie artykuł o Melomanach i wykład pod tytułem „Co nazywamy muzyką jazzową". Na drugiej znajdzie się skromne ogłoszenie w ramce:
Pierwszy Festiwal Jazzowy w Polsce ma się odbyć w Sopocie, w dniach od 30 lipca do 5 sierpnia. Na tę imprezę zostaną zaproszone czołowe zespoły jazzowe, a organizatorzy zapewniają, że do jury należeć będą wybitni krytycy muzyczni, że będzie to największa tego rodzaju impreza muzyczna bieżącego roku i Orbis pono czyni przygotowania do specjalnych pociągów turystycznych, które zapewniłyby szybkie i skuteczne dostanie się na Festiwal jak najszerszym rzeszom melo-jazzo-manów.
Ostatecznie festiwal rozpocznie się 6 i potrwa do 12 sierpnia.
Książka Magdaleny Grzebałkowskiej „Komeda. Osobiste życie jazzu" ukaże się za kilka dni nakładem Społecznego Instytutu Wydawniczego Znak. Autorka, reporterka „Gazety Wyborczej", napisała wcześniej m.in. „Ksiądz Paradoks. Biografia Jana Twardowskiego" i „Beksińscy. Portret podwójny"
Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95