Dobiecki: Francja, córa islamu

Słynnych hal paryskich nie ma już od kilku dekad. Została po nich nazwa miejsca w środku miasta. Przywłaszczyła ją sobie, latami się rozrastająca, gigantyczna świątynia kultu konsumpcji.

Aktualizacja: 17.04.2016 14:49 Publikacja: 14.04.2016 14:20

Dobiecki: Francja, córa islamu

Foto: 123RF

W kwietniu nad najnowszą częścią „galerii" zawisł ogromny baldachim, La Canopée. Zwieńczył dzieło, które ma – a istotnie może – zachwycać. Nie zachwyca się prowokator Eric Zemmour. Autor „Francuskiego samobójstwa" znowu przewierca dziurę w kanopei pozorów, ciągle rozpinanej nad Francją. Dzielnica Les Halles – z baldachimem czy bez – nie podoba mu się, bo wyzionęła swego ducha. Genius loci uleciał stąd jednak nie za sprawą innej architektury, lecz innych ludzi. Rdzennych mieszkańców, powiada Zemmour, wyparł „lud arabsko-muzułmański".

Na islamofoba sypią się gromy. Ten się otrząsa i dalej kpi z czcicieli bałwana o imieniu Pasdamalgame. Pas d'amalgame! – wołali przykładni republikanie po paryskich zamachach w ubiegłym roku. Co w zasadzie ma znaczyć: nie sprowadzać różnych pojęć do jednej uproszczonej kategorii. Czyli: nie traktować wszystkich muzułmanów jak terrorystów. Po prawdzie znaczy jednak więcej: uwaga, islamofobia! Przestroga, wygłaszana koniecznie z oburzeniem, jest jak solidny dach, zbrojony strop, który ochroni Republikę przed złymi pogodami i złymi ludźmi. Co jednak począć, gdy pod sufitem robi się duszno?

Nieraz ciężko oddycha premier Manuel Valls. Wyrywają mu się wówczas niewłaściwe słowa. A to o muzułmańskich dzielnicach-gettach jako „apartheidzie terytorialnym, socjalnym i etnicznym", a to o „islamofaszyźmie"... Kiedy braknie mu dyscypliny – albo powietrza – szef socjalistycznego rządu niedostatecznie wyraźnie potępia werbalne ekscesy swoich podwładnych. Jak wtedy, gdy minister do spraw miast Patrick Kanner licytuje się z Belgami: co tam ten wasz matecznik dżihadu, jedna dzielnica Molenbeek... my we Francji mamy ze 100 takich Molenbeeków...

Na co, mocno zaczerpnąwszy tchu, odzywa się dama, od której głosu sufit winien pękać. Elisabeth Badinter, profesor filozofii, wysoko wznosząca sztandar feminizmu, mówi niemal językiem publicysty Zemmoura, chorążego patriarchatu. Ideowo niekompatybilni, inne szkła przykładają do oczu, a dostrzegają to samo niebezpieczeństwo: potężniejące wpływy islamizmu we Francji. Wczesne rozpoznanie i właściwą ocenę tej groźby utrudniał lub zgoła wykluczał relatywizm kulturowy, ale francuskie elity wcale nie przestają mu hołdować. Uczestnicy debaty publicznej w większości nadal tężeją ze strachu na myśl, że mogliby zostać naznaczeni stygmatem islamofobów.

Ten mentalny terroryzm to metoda islamo-lewaków, jak ich określa Badinter. A głęboki oddech potrzebny jej po to, by przyznać się poniekąd i do własnych błędów. Według niej, strażniczki dogmatu laickości państwa, „republikańska tolerancja obróciła się przeciwko tym, którym – jak wierzyliśmy – pomagamy". Otóż w ciągu ostatnich dziesięciu lat w owych francuskich Molenbeekach upowszechniło się noszenie chust muzułmańskich przez młode kobiety (wcześniej wyraźną tendencją była europeizacja ich stroju), nakłaniane do tego lub zmuszane przez „zradykalizowanych" ojców, mężów i braci. Tolerancyjna Republika pozostawiła wolne pole presji islamistów. Dzisiaj Elisabeth Badinter – co też jest miarą jej bezradności – apeluje o bojkot tych marek odzieży, które oferują „kolekcje mody islamskiej", np. słynne już kąpielowe „burkini", szczelne od głowy do stóp.

Mnie przychodzi na myśl, a nawet staje przed oczami, inny szczególny przypadek porażki laickiej Republiki Francuskiej. Dawno temu w Paryżu, gdzie ciągle mieszka, moja córka chodziła do szkoły podstawowej z Nathalie, córką naszych sąsiadów rodem z Portugalii. Katolików, a jakże. Niedawno, kiedy odwiedzałem córkę, spotkałem Nathalie na ulicy. Gdyby nie przywitała się pierwsza, nie poznałbym jej, okrytej czarnym hidżabem. Tak, wyszła za muzułmanina, przyjęła jego wiarę. O więcej nie pytałem: jej wybór, jej życie, oby jej szczęście. Trudno tylko było oprzeć się myśli, że przy tej drodze, która od katolicyzmu w rodzinie przez edukację w republikańskiej szkole doprowadza w efekcie do importowanego islamu, tolerancyjna laicka Francja jakoś niedbale ustawia znaki.

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

W kwietniu nad najnowszą częścią „galerii" zawisł ogromny baldachim, La Canopée. Zwieńczył dzieło, które ma – a istotnie może – zachwycać. Nie zachwyca się prowokator Eric Zemmour. Autor „Francuskiego samobójstwa" znowu przewierca dziurę w kanopei pozorów, ciągle rozpinanej nad Francją. Dzielnica Les Halles – z baldachimem czy bez – nie podoba mu się, bo wyzionęła swego ducha. Genius loci uleciał stąd jednak nie za sprawą innej architektury, lecz innych ludzi. Rdzennych mieszkańców, powiada Zemmour, wyparł „lud arabsko-muzułmański".

Pozostało 87% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Plus Minus
Portugalska rewolucja goździków. "Spotkałam wiele osób zdziwionych tym, co się stało"
Plus Minus
Kataryna: Ministrowie w kolejce do kasy
Plus Minus
Decyzje Benjamina Netanjahu mogą spowodować upadek Izraela
Plus Minus
Prawdziwa natura bestii
Plus Minus
Śmieszny smutek trzydziestolatków