Sławy nie przynosi praca, umówmy się. Oglądałem niedawno w okolicznościach małżeńskich film, co to ani komedia, ani romantyczna, w którym główna bohaterka była ghostwriterką popularnych książek. Jej nazwisko pojawiało się nawet gdzieś maleńkim druczkiem, ale sławy jej to nie dawało, nad czym pani ubolewała, popadając przy tym w alkoholizm oraz wyśmiewanie niepełnosprawnych. Cóż, hobby jak hobby, ale ja przecież nie o tym. Sam byłem wszak sławny w ten sam sposób. Naprawdę, pisała o mojej osobie prasa w Indiach (i to od razu dwa tytuły), Indonezji oraz Irlandii, że pozostaniemy wyłącznie przy literce i. No, może nie do końca o mojej osobie, ale dzięki mnie pisała. Otóż poprosiłem na antenie radia ówczesną minister edukacji, by pouczyła premiera, że nie mówi się „półtorej roku". Anna Zalewska to zrobiła, a wszystko wychwyciły kamery i poszło w świat. Na Morawieckim wrażenia to nie zrobiło, ale historyjka była – w świecie przedpandemicznym to się zdarzało – na tyle zgrabna, że faktycznie i Azjaci, i Europejczycy, i Latynosi ją odnotowali. A co ja z tego miałem? Nic.