Korespondencja z Rzymu
China Town w Mediolanie istnieje od 100 lat. Społeczność chińska w finansowej stolicy Włoch gwałtownie rośnie i liczy teraz 30 tys. legalnych mieszkańców. W mieście, gdzie dumnie stoi katedra włoskiego futbolu, stadion San Siro, dwie ulubione zabawki mediolańczyków Inter i Milan od niedawna też są chińskie. Ale w różnym stopniu i z różnym skutkiem.
Potentaci włoskiego futbolu Silvio Berlusconi i Massimo Moratti, gnębieni kryzysem finansowym, zorientowali się, że nie są w stanie dotrzymać kroku arabskim, rosyjskim i chińskim inwestorom, więc z bólem serca postanowili swoje kluby sprzedać. Moratti trzy lata temu sprzedał Inter konsorcjum pod wodzą Indonezyjczyka Erica Tohira. Z fatalnym sportowym skutkiem. Inter w 2015 r. ukończył rozgrywki na ósmym miejscu.
Tohir znudził się zabawką i w czerwcu sprzedał klub Chińczykom (Suning Holding Group). Księgi rachunkowe zostały uporządkowane, ale fani oczekujący spektakularnych zakupów na rynku transferowym nieco się rozczarowali. Co więcej, Inter, mimo że w drużynie jest sporo dobrych piłkarzy, gra fatalnie. Właśnie odpadł z Ligi Europejskiej, w tabeli Serie A jest na dziewiątym miejscu. Mimo zmiany trenera (Franka de Boera zastąpił niedawno Stefano Pioli) od patrzenia na to, co Inter robi na boisku, bolą zęby. 2 grudnia w meczu z Napoli (0:3, Piotr Zieliński najlepszy na boisku) zespół był bezradny.
Co innego Milan. Saga o tym, jak Berlusconi klub sprzedawał, ciągnie się od trzech lat i końca nie widać. Niby 4 sierpnia chińska spółka Sino-Europe Sports wreszcie kupiła Milan za 740 mln euro, ale do tej pory wysupłała zaledwie 200 mln (drugą ratę – 100 mln – dopiero 12 grudnia). Ponoć umowa ma być sfinalizowana w marcu, ale i to nie jest pewne. Na przeszkodzie stać mają chińskie przepisy ograniczające eksport kapitału, a w konsorcjum znajdują się spółki państwowe.