Drużyna Jerzego Brzęczka do ostatnich meczów z Izraelem (16 listopada w Jerozolimie) i Słowenią (trzy dni później w Warszawie) przystąpi w komfortowej sytuacji. Jest w gronie sześciu zespołów (obok Belgii, Włoch, Rosji, Ukrainy i Hiszpanii), które zakwalifikowały się już na eksperymentalny turniej rozgrywany w 12 miastach Europy. Ale to wcale nie znaczy, że końcówkę eliminacji można będzie zlekceważyć i poświęcić na przegląd wojsk.

Wręcz przeciwnie – stawką przed losowaniem grup finałowych (30 listopada w Bukareszcie) jest pożądany przez wszystkich koszyk numer jeden pozwalający – przynajmniej w teorii – uniknąć najgroźniejszych rywali.

Znajdzie się w nim sześciu zwycięzców grup z najwyższą zdobyczą punktową. Czterej kolejni (plus dwie najlepsze drużyny z drugich miejsc) trafią do koszyka drugiego, do trzeciego i czwartego przyporządkowani zostaną pozostali finaliści. O rozstawieniu nie będzie decydować żaden ranking, tylko wyniki z eliminacji, dlatego tak ważne jest nie tylko wygranie grupy, ale i mozolne zbieranie punktów.

Polacy w ośmiu meczach zdobyli ich 19, ale w związku z tym, że połowa grup jest pięciozespołowa, a nie sześciozespołowa, będą się liczyć jedynie spotkania z przeciwnikami z miejsc 1.–5. Odjąć więc trzeba sześć punktów za dwa zwycięstwa nad Łotwą. 13 pkt to najsłabszy bilans spośród drużyn, które już się zakwalifikowały, a piłkarzy Brzęczka wyprzedzają także inni liderzy grup walczący nadal o awans: Anglicy, Holendrzy i Chorwaci.

Gdyby eliminacje zakończyły się dziś, Polacy byliby losowani z koszyka numer dwa. By trafić do pierwszego, muszą wygrać z Izraelem oraz Słowenią i liczyć na to, że pozostali liderzy stracą punkty. Dwie porażki mogą sprawić, że w grupie wyprzedzą nas Austriacy i będziemy losowani nawet z koszyka trzeciego lub czwartego.