Wielki finał szalonego sezonu przed nami. Legia gra z Lechią w Warszawie, a do Białegostoku przyjeżdża Lech. To obrońcy tytułu ze stolicy są w najbardziej komfortowej sytuacji. Legia nie tylko jest zależna wyłącznie od siebie – jeśli wygra, zdobędzie mistrzostwo – ale też Lechię podejmie u siebie, przy wsparciu własnych kibiców.
Inni pretendenci tak cieplarnianych warunków nie mają – mistrzostwo dla Jagiellonii, Lecha i Lechii wciąż jest możliwe, ale oprócz tego, że muszą wygrać, konieczne jest też spełnienie innego warunku: Legia musi u siebie przegrać. Jagiellonii jako jedynej z peletonu mistrzostwo może też dać remis w równolegle rozgrywanym spotkaniu przy Łazienkowskiej.
Przed sezonem oczywiście Legia z Lechem były faworytami i wszyscy spodziewali się, że między tymi dwoma klubami, jak to w ostatnich latach bywało, rozegra się wyścig o tytuł. Tymczasem obie ekipy rozpoczęły sezon fatalnie. W obu zmieniono trenerów jeszcze w pierwszej części rozgrywek, w obu nowi szkoleniowcy musieli odrabiać ogromne straty.
Zarówno Jacek Magiera, jak i Nenad Bjelica wykonali świetną pracę. Gdy Legia w końcu podziękowała Albańczykowi Besnikowi Hasiemu, obrońcy tytułu w dziewięciu meczach ligowych mieli zdobytych 9 punktów – znajdowali się na 14. miejscu w tabeli, czyli ostatnim nad strefą spadkową. Strata do Lechii i Jagiellonii (zajmowały drugie i trzecie miejsce) wynosiła wtedy aż 10 punktów. Magiera przejmował zespół, który wygrał zaledwie dwa spotkania, trzy zremisował, a aż cztery przegrał. Dziś po 36 kolejkach Legia ma tylko dwie porażki więcej.
Z kronikarskiego obowiązku należy dodać, że po zwolnieniu Hasiego w jednym meczu Legię poprowadził jeszcze Aleksandar Vuković – było to zremisowane 1:1 wyjazdowe spotkanie z Wisłą.