Tylko jedna drużyna w poprzednich ośmiu sezonach postawiła się Barcelonie w ćwierćfinale. Było to Atletico przed dwoma laty. Piłkarze Diego Simeone tydzień temu prowadzili nawet na Camp Nou 1:0 i kto wie, jak skończyłby się ten mecz, gdyby strzelec bramki Fernando Torres jeszcze przed przerwą nie został ukarany czerwoną kartką.
Barca poczuła krew, wrzuciła piąty bieg i po trafieniach Luisa Suareza wygrała 2:1. Urugwajczyk miał szczęście, że nie podzielił losu Torresa, bo solidnie pracował na to, by w Madrycie również usiąść na trybunach. – Barcelona jest chroniona. Nie wiem, co musiałby zrobić jej zawodnik, by sędzia kazał mu zejść z boiska – denerwował się obrońca Atletico Filipe Luis.
Mimo porażki akcje jego zespołu stoją wysoko. Do awansu wystarczy zwycięstwo 1:0, a wiadomo, jak ciężko gra się rywalom przed gorącą publicznością na stadionie Vicente Calderon.
Bayern pojechał do Lizbony z jednobramkową zaliczką. Przestrogą dla piłkarzy Pepa Guardioli powinna być ostatnia wizyta w Portugalii. Rok temu przegrali tam w ćwierćfinale z Porto 1:3. W rewanżu odrobili straty (6:1), z dużą pomocą Lewandowskiego (dwa trafienia).
W tym sezonie polski napastnik zdobył 44 gole w 49 meczach, ale jego licznik zatrzymał się 19 marca. – W Monachium było już wielu łowców bramek, takich jak Gerd Mueller czy ja. Każdemu zdarzały się słabsze spotkania – uspokaja prezes Bayernu Karl-Heinz Rummenigge. – Życzę Robertowi, by przełamał się w środę.