Anglicy też mają swojego Piasta Gliwice. Harce niewielkiego śląskiego klubu w ekstraklasie, gdzie każdy może wygrać z każdym, a przepaść między bogatymi a biednymi da się przeskoczyć dzięki dobrej grze, są jednak mniej zaskakujące niż to, co robi Leicester City w najbogatszej lidze świata.
Tam na co dzień mały klub musi rywalizować z międzynarodowymi korporacjami o niebotycznych budżetach. Role w Anglii są rozpisane od dawna – o mistrzostwo i miejsca w Lidze Mistrzów bije się wielka czwórka (Manchester Utd. i City, Arsenal oraz Chelsea). Liverpool i Tottenham wykrwawiają się i napędzają spiralę długów, próbując wyrwać z tego tortu coś dla siebie, a niżej jest cała reszta. Ona też dzieli się na tych z większymi ambicjami (Everton czy West Ham) i mniejszymi, którzy za wielki przywilej powinni poczytywać sobie fakt, że w ogóle mogą w Premier League rywalizować.
Leicester do niedawna doskonale wpisywał się w ten scenariusz. Nigdy nie był mistrzem, trzykrotnie zdobył najmniej wartościowe trofeum w Anglii – Puchar Ligi.
W czasach Premier League – od 1992 roku – najwyżej skończył rozgrywki na ósmym miejscu, ale było to 16 lat temu. Później Leicester spadł z ligi, miał gigantyczne kłopoty finansowe, nadzór komisaryczny, a nawet występy w III lidze – i to niedawno, bo w 2009 roku.
W zeszłym sezonie o tej samej porze – po 24 kolejkach – „Lisy" wciąż zajmowały ostatnie miejsce w tabeli Premier League, na które spadły pod koniec listopada 2014. Ba, zostały na nim aż do połowy kwietnia. Dzięki świetnej końcówce – siedem zwycięstw w ostatnich ośmiu spotkaniach – menedżer Nigel Pearson uratował klub przed spadkiem.