Jeszcze kilka miesięcy temu, gdy Francuzi złożyli broń w walce z koronawirusem, a inne ligi szykowały się do powrotu, dziennik "L'Equipe" zadawał pytanie: "czy nie wyszliśmy na idiotów?".
Wcześniejsze zakończenie rozgrywek miało być przeszkodą w odniesieniu sukcesu w Europie. Nawet start nowego sezonu wyznaczono w przededniu finału Champions League w Lizbonie, jakby nie wierząc, że może się w nim znaleźć jakaś francuska drużyna.
Obawy się nie sprawdziły. Wypoczęci piłkarze Olympique Lyon wyeliminowali Juventus oraz Manchester City i awansując do półfinału, wyrównali najlepsze osiągnięcie klubu. Paris Saint-Germain pokonało natomiast Atalantę Bergamo oraz RB Lipsk i doczekało się pierwszego finału.
I choć wciąż nie udało się powtórzyć wyniku Marsylii, która triumfowała w premierowej edycji rozgrywek pod szyldem Champions League, postawa zespołów z Francji okazała się pozytywnym zaskoczeniem.
Petrodolary to za mało
Gwiazdor PSG Kylian Mbappe mógł zadrwić z krytyków, nazywających Ligue 1 ligą farmerów, a katarscy właściciele klubu, którzy przez blisko dekadę wydali na transfery ponad miliard euro, wreszcie uznać, że pieniądze nie zostały wyrzucone w błoto.
Sukces ma jednak to do siebie, że bardzo rozbudza apetyty. Już chwilę po finałowej porażce z Bayernem pojawiły się informacje, że szejkowie myślą o zmianie trenera. Thomas Tuchel sprawnie poukładał klocki, przekonał gwiazdy, że warto umierać za drużynę, ale zdaniem szefów PSG popełnił błędy, nie posyłając na boisko po straconym golu ani Pablo Sarabii, ani Mauro Icardiego, wykupionego latem z Interu za 50 mln euro.