Okazuje się, że w jednym tygodniu nie można się z nim spotkać w Paryżu, bo zbojkotował francuskie działania pokojowe w Syrii, a w następnym już można – w Berlinie. Bo? No właśnie, nie do końca jest jasne, dlaczego. Choć bez wątpienia w tle są Syria i Ukraina. Chodzi o dwie wojny, dzięki którym Moskwa dosyć tanim kosztem szachuje Zachód i staje na czele rozrastającej się niebezpiecznie grupy zniechęconych przywództwem USA. W tej grupie są zarówno państwa (spoza Zachodu), jak i partie (także z Zachodu i nie wiadomo, czy niektóre niedługo nie dojdą do władzy).

W czasie rozchwiania emocjonalnego Zachodu Putin pojawił się w Berlinie. Poprzednim razem był u kanclerz Angeli Merkel cztery lata temu. Ale to była zupełnie inna epoka. Nikt się nie spodziewał wojny na Ukrainie. Wojna w Syrii już trwała – i Merkel z Putinem nawet o niej wspominali – ale była na innym etapie. Rosjanie nie brali w niej udziału, uchodźcy nie płynęli tysiącami do Europy, nie istniało tzw. Państwo Islamskie, a rebelianci syryjscy wydawali się nam odlegli od muzułmańskiego fundamentalizmu.

Dziś Merkel dowodzi europejskim sztabem ds. zwalczania kryzysu imigracyjnego, a Rosjanie biorą udział w obu wojnach. I to od nich w dużym stopniu zależy, kiedy i na jakich warunkach te wojny się zakończą. Wiele wskazywało na to, że przywódcy Niemiec i Francji połączyli konflikty w jeden pakiet i na dodatek stało się to na szczycie czwórki normandzkiej, która powstała po to, by zakończyć jedną z tych wojen – tę na Ukrainie.

Nagle może się okazać, że powstrzymanie rosyjskiego bestialstwa w Aleppo jest tak pilne, że Niemcy i Francja zwiększą naciski na Petra Poroszenkę. Po to, by Kijów wypełnił punkty porozumienia mińskiego dotyczącego konfliktu w Donbasie, które są korzystne dla Rosji, a śmiertelnie niebezpieczne dla Ukrainy. Los Ukraińców zależy teraz od tego, jaki obraz Putina mają w oczach przywódcy Zachodu – barbarzyńcy czy przyjaciela.

>A9