Australia narodziła się przy urnie, nie na polu bitwy - komentuje Iwona Pruszyńska

Obowiązkowe głosowanie pozwala skoncentrować wyborczą energię na meritum kampanii, zamiast spalać ją na samym nawoływaniu do uczestnictwa w głosowaniu.

Publikacja: 09.10.2019 18:21

Australia narodziła się przy urnie, nie na polu bitwy - komentuje Iwona Pruszyńska

Foto: Adobe Stock

Kilka lat temu, kiedy Donald Trump został wybrany z poparciem tylko jednej czwartej uprawnionych wyborców, a zaledwie 37 proc. uprawnionych Brytyjczyków głosowało za opuszczeniem Unii Europejskiej, wielu Australijczyków zdało sobie nagle sprawę z tego, jaką przewagą jest dla nich w Australii obowiązkowe głosowanie – wspomina Judith Brett, historyk i naukowiec, autorka bestselleru „Od tajnego głosowania do kiełbasy wyborczej. Jak Australia przyjęła obowiązkowe głosowanie".

Australia, która w ciągu ostatnich ośmiu lat miała sześciu premierów, cierpi z powodu rosnącej nieufności wobec polityków, partii politycznych, a nawet samej idei demokracji. Mimo wszystko na Antypodach udało się w dużym stopniu uniknąć polaryzacji, która zainfekowała scenę polityczną Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i sporej części Europy, w tym Polski. Jakie są tego przyczyny?

Czytaj także:

Temida w stanie nadzwyczajnym

Obiecali dwa razy, a i tak nie dali na zdrowie

Upatruje się ich w obowiązkowym głosowaniu nałożonym na australijskie społeczeństwo. Australia jest jednym z 22 krajów spośród 166 demokracji wyborczych, w których głosowanie jest obowiązkowe, i jednym z zaledwie 11, które ten obowiązek egzekwują. Wśród krajów anglosaskich to jedyne państwo sankcjonujące swoich obywateli za nieobecność przy urnach wyborczych.

Cook, Locke i Bentham

Zagłębiając się w historię unikalnego systemu głosowania w Australii, trzeba pamiętać że jest on przesiąknięty fundamentami i kulturą kolonialną. Kapitan Cook odkrył Australię w 1770 r., niecałe 70 lat po śmierci Johna Locke'a zwanego ojcem liberalizmu, filozofii opartej na trzech podstawowych filarach: wolności jednostki, umowy społecznej jako fundamentu państwowości oraz równości wobec prawa. O ile większość krajów europejskich przyjęła liberalizm według Locke'a i uznała nadrzędność praw naturalnych jednostki nad te stanowione, a Amerykanie jako pierwsi uczynili założenia liberalizmu podstawą ich ustroju konstytucyjnego, o tyle australijskie kolonie, zakładając swoje pierwsze instytucje w XIX i na początku XX wieku, skierowały swoją uwagę w zupełnie innym kierunku. W modzie były wówczas pomysły reformatora politycznego Jeremy'ego Benthama. Bentham odrzucił ideę praw naturalnych lub boskich przed rządami prawa. Był twórcą utylitaryzmu i podobnie jak Thomas Hobbes uznawał wolę suwerena za jedyne źródło prawa. Wychodził on z założenia, że jednostka powinna podporządkować się władzy. Ze względu na specyfikę kolonii australijskiej, która, przypominam, była na początku kolonią karną, idea liberalizmu społecznego nie mogła się tam zakorzenić. Na Czerwonej Ziemi rządy prawa i twardej ręki były tym, co trzeba było najpilniej zorganizować. Pierwsi emigranci potrzebowali zaufanej administracji państwowej, reprezentowanej przez urzędników monarchii brytyjskiej, do budowy dróg, kolei i pozostałej infrastruktury. „Rząd pojawił się przed społeczeństwem w Australii i został z wdzięcznością przyjęty", pisze Brett.

Klasa średnia

Kolejnym elementem, który w znacznym stopniu przyczynił się do przyjęcia przez Australijczyków koncepcji zbiorowej odpowiedzialności za wyniki wyborów, był fakt, że emigrację australijską tworzyli raczej przedstawiciele ambitnej klasy średniej niż członkowie arystokracji. Charakterystyczna dla tej grupy była otwartość na nowe koncepcje budowy społeczeństwa idealnego oraz niechęć do odtwarzania hierarchii klas i statusu Starego Kontynentu.

Pierwszym stanem, który już w 1914 r. wprowadził obowiązek stawiennictwa przy urnie wyborczej był tropikalny Queensland (tylko dla białych wyborców). W wyborach do parlamentu federalnego nakaz obowiązuje od roku 1924. Najczęściej podnoszonym argumentem za wprowadzeniem obowiązku głosowania było to, że wybrany rząd powinien reprezentować nie tylko większość najbardziej zaktywizowanych obywateli, którym chciało się przyjść do urny, ale większość wszystkich uprawnionych do głosowania. Zwiększa to legitymację władzy i zapewnia, że rząd w jej wykonywaniu bierze pod uwagę interesy całego społeczeństwa.

Weźmy dla przykładu ostatnie wybory federalne, które odbyły się w maju tego roku. Frekwencja sięgnęła 90 proc. Bo to o nią tutaj chodzi. W rzeczywistości wyborca nie jest rozliczany z oddanego głosu (można oddać głos nieważny lub wrzucić do urny pustą kartkę), ale z tego, czy stawi się w punkcie wyborczym. Dla tych, którzy nie mogą przyjść osobiście, pozostaje jeszcze możliwość głosowania online lub za pomocą poczty. Z czego i ja w tym roku skorzystałam, głosując z Polski.

Obowiązkowe głosowanie sprawia, że kampanie wyborcze koncentrują się na centrum polityki, a nie na jej marginesie. Aby wygrać wybory, australijskie partie polityczne muszą odwoływać się nie tylko do swojego elektoratu, ale do większości obywateli. A to znaczy, że ważą swoje polityczne programy z pełną świadomością, że będą z nich rozliczane przez całe społeczeństwo. Nałożenie obowiązku wyborczego ma również inną zaletę. Pozwala skoncentrować wyborczą energię na meritum kampanii, zamiast spalać ją (i marnować czas) na samym nawoływaniu do uczestnictwa w głosowaniu.

Australia jest również jednym z nielicznych krajów, w których ważne jest głosowanie preferencyjne, co oznacza, że wyborca klasyfikuje kandydatów w kolejności preferencji, w porównaniu z większością krajów, w których wygrywa kandydat z największą liczbą głosów, co zapewnia wybranym poparcie większości wyborców. Austalijczycy, obserwując wybory za granicą, są zaszokowani tym, jak mało osób bierze w nich udział.

Wydaje się, że w krajach opartych na idei liberalizmu, ze względu na bezwzględną wartość, jaką jest wolność jednostki, kultura polityczna po prostu nie ma charakteru masowego. Weźmy znów jako przykład Stany Zjednoczone. Amerykańscy prawnicy uważają, że obowiązkowe głosowanie jest formą wymuszania wypowiedzi, a tym samym pogwałca jej wolność, ponieważ prawo do głosu obejmuje również prawo do milczenia. Uważa się również, że obowiązkowe głosowanie narusza inną podstawową zasadę demokracji – wolność wyznania. Na przykład Świadkowie Jehowy nie podejmują aktywności politycznej z powodu swoich przekonań religijnych.

Przymus i zbiorowa decyzja

W Polsce koncepcja ograniczenia wolności jednostki na rzecz państwa sięga w swojej niechęci do czasów liberum veto, nie wspominając traumy rozbiorów i komunizmu. Nakaz obywatelski utożsamiany jest z przymusem państwowym, a ten z kolei – ze strachem przed politycznymi represjami. Tymczasem Emilee Chapman, amerykańska politolog z Uniwersytetu Stanforda, twierdzi, że akceptacja obowiązkowego uczestnictwa w wyborach politycznych opiera się na założeniu, że musimy wspólnie podejmować decyzje publiczne. „Myślę, że istnieje tendencja do interpretowania głosowania jako formy wypowiedzi, a nie udziału w zbiorowej decyzji. To są dwie bardzo różne koncepcje", przekonuje Chapman.

Australijczycy, zapytani w jednym z sondaży, czy głosowaliby nadal, jeśli nie byłoby to od nich wymagane, odpowiedzieli „prawdopodobnie" lub „zdecydowanie" w 87 proc.

Sukces australijskiego systemu obowiązkowego głosowania wydaje się tkwić w łagodnym podejściu rządu do dyscyplinowania osób, które nie głosują, a to z kolei równoważy wszelkie obawy przed przymusem państwowym. Australia ma jeden z najskuteczniej egzekwowanych systemów obowiązkowego głosowania na świecie, ale nawet tu łatwo jest jednostce usprawiedliwić nieobecność wyborczą. Mało jest również przypadków oddania nieważnego głosu. Biorąc pod uwagę niski wskaźnik egzekwowania prawa (statystycznie tylko jeden na czterech niegłosujących Australijczyków karany jest grzywną), wydaje się prawdopodobne, że Australia osiągnęła wysoki wskaźnik uczestnictwa, ponieważ ludzie w Australii postrzegają prawo wyborcze jako odzwierciedlenie moralnego obowiązku głosowania, a nie jako wyraz posłuszeństwa rządzącym z obawy przed ukaraniem.

Australijczycy bardzo słabo znają historię swojego kraju, ale ich system wyborczy jest wart świętowania. Być może jest tak samo ważny w wykuwaniu ich narodowej tożsamości jak bitwa pod Gallipoli. Nie przesadzę, jeśli powiem, że Australia narodziła się nie jak Polska, na polu bitwy, a raczej przy urnie wyborczej. Autor - OPIS: Autorka jest radcą prawnym, partnerem w Concordia – Kancelaria Radców Prawnych Pruszyńska Prochowska, zarządza sydnejskim oddziałem kancelarii

Kilka lat temu, kiedy Donald Trump został wybrany z poparciem tylko jednej czwartej uprawnionych wyborców, a zaledwie 37 proc. uprawnionych Brytyjczyków głosowało za opuszczeniem Unii Europejskiej, wielu Australijczyków zdało sobie nagle sprawę z tego, jaką przewagą jest dla nich w Australii obowiązkowe głosowanie – wspomina Judith Brett, historyk i naukowiec, autorka bestselleru „Od tajnego głosowania do kiełbasy wyborczej. Jak Australia przyjęła obowiązkowe głosowanie".

Australia, która w ciągu ostatnich ośmiu lat miała sześciu premierów, cierpi z powodu rosnącej nieufności wobec polityków, partii politycznych, a nawet samej idei demokracji. Mimo wszystko na Antypodach udało się w dużym stopniu uniknąć polaryzacji, która zainfekowała scenę polityczną Stanów Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii i sporej części Europy, w tym Polski. Jakie są tego przyczyny?

Pozostało 90% artykułu
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Ideowość obrońców konstytucji
Opinie Prawne
Jacek Czaja: Lustracja zwycięzcy konkursu na dyrektora KSSiP? Nieuzasadnione obawy
Materiał Promocyjny
Jak kupić oszczędnościowe obligacje skarbowe? Sposobów jest kilka
Opinie Prawne
Jakubowski, Gadecki: Archeolodzy kontra poszukiwacze skarbów. Kolejne starcie