Leon Podkaminer: Czego brakuje Modern Monetary Theory?

Bank centralny może być skrajnie niezależny i odpowiadać tylko przed Bogiem i Historią, ale w ostatecznym rachunku emisja pieniądza dostosowuje się - na zasadzie praw arytmetyki - do potrzeb gospodarki realnej, tak prywatnej, jak i publicznej.

Publikacja: 16.09.2020 16:23

Leon Podkaminer: Czego brakuje Modern Monetary Theory?

Foto: Adobe Stock

Jak słusznie zauważa profesor Andrzej Sławiński w opinii pt. „Czego brakuje Modern Monetary Theory" („Rzeczpospolita" z 30.08.2020), od kilku lat rośnie zainteresowanie koncepcją MMT. Niestety, zainteresowanie to częstokroć wiąże się z brakiem zrozumienia jej istoty. Autorzy krytyczni wobec MMT przypisują jej zwolennikom intencje „połączenia budżetu i banku centralnego w jedno, dzięki czemu rząd nie musiałby od nikogo pożyczać pieniędzy, lecz mógłby je sam emitować, finansując w ten sposób swoje wydatki. To jednak oznaczałoby rezygnację z niezależności banku centralnego, która okazała się kluczowym warunkiem skuteczności walki z inflacja".

Otóż twórcy MMT wcale nie postulują reformy polegającej na „połączeniu budżetu i banku centralnego". W pierwszym rzędzie MMT wyjaśnia faktyczne związki zachodzące pomiędzy emisja pieniądza a polityką fiskalną – niezależnie od konkretnej formy powiązań banku centralnego z władzą fiskalną. Bank centralny może być skrajnie niezależny i odpowiadać tylko przed Bogiem i Historią, ale w ostatecznym rachunku emisja pieniądza dostosowuje się – na zasadzie praw arytmetyki – do potrzeb gospodarki realnej, tak prywatnej, jak i publicznej.

W przypadku sektora prywatnego bank centralny produkuje gotówkę odpowiadając na zapotrzebowanie (artykułowane za pośrednictwem banków komercyjnych). Za tym zapotrzebowaniem stoją potrzeby gospodarstw domowych i firm prywatnych, związane z ich funkcjonowaniem. Raczej nie inaczej jest w przypadku sektora publicznego. Z reguły wydatki tego sektora przewyższają jego wydatki. Powstający deficyt przyjmuje formę przekazów i wypłat gotówki trafiających poprzez system banków komercyjnych do firm i gospodarstw domowych. Realizacja tych wypłat jest podstawą zapotrzebowania na pieniądz (w tym gotówkę), po który banki komercyjne zgłaszają się do banku centralnego, identycznie jak w przypadku pieniędzy (gotówki) pożądanej przez sektor prywatny.

Oczywiście, „debet rządu" w bankach komercyjnych (bywa, że de facto należących do rządu) wymaga „uregulowania". To nie nastręcza problemów. Rząd emituje obligacje skarbowe, tj. dług publiczny, z reguły wysoce ceniony przez gospodarstwa domowe i banki komercyjne (nawet, gdy jego oprocentowanie jest symboliczne lub wręcz realnie ujemne, co od pewnego czasu jest obserwowane). Koniec końców (deficytowe) wydatki rządowe odpowiadają wielkością dodatkowej emisji pieniądza uskutecznianej, nolens volens, przez bank centralny.

Nie potrzeba formalnego połączenia budżetu z bankiem centralnym, by mieć do czynienia z funkcjonalnym związkiem pomiędzy budżetem a emisją pieniądza. Praktyka polityki pieniężno-fiskalnej mówi językiem MMT – z czego często nie zdają sobie sprawę nawet teoretycy makroekonomii, a już praktycy niemal zawsze (Monsieur Jourdain wiecznie żywy...).

Z analizy proponowanej przez MMT można wysnuć wniosek, ze w istocie rzeczy każdy rząd suwerennego kraju z własną walutą ma dużą swobodę w prowadzeniu polityki fiskalnej. To, czy z tej swobody się korzysta zależy głównie od wyznawanej – także podświadomie – doktryny ekonomicznej.

Deficyty fiskalne – nawet wielkich rozmiarów – prowadzące do kumulowania się olbrzymich długów publicznych (denominowanych w walucie krajowej) mogą w szczególnych okolicznościach mieć niepożądane skutki (np. w postaci inflacji). Zawsze jednak dają się one sfinansować nawet wtedy, gdy nad procesem emisji pieniądza „czuwa" w pełni niezależny bank centralny. Świadectwem prawdziwości tych konstatacji jest doświadczenie czołowych gospodarek: USA, Japonii, Wielkiej Brytanii, a nawet strefy euro. Corocznie te kraje (i euroland także) notują olbrzymie deficyty fiskalne i nabrzmiewające długi publiczne –połączone z rosnącymi „masami pieniądza". Co dziwniejsze (z punktu widzenia niegdysiejszej ortodoksji makroekonomicznej), tendencje te wcale nie łączą się z inflacją. „Sekret" tkwi w krytycznym – od dawna już – stanie koniunktury. Tak długo jak dominuje wysokie bezrobocie i paraliżująca niepewność jutra, polityka fiskalna musi być ekspansywna, przy znikomym ryzyku inflacji.

Oczywiście, niezależny bank centralny ma zawsze możliwość wpływania na sytuację, np. poprzez politykę stóp procentowych. Szczęśliwie, w ostatnich latach (i obecnie) większość banków centralnych (w tym NBP) postępuje odpowiedzialnie, redukując swoje stopy procentowe do minimum. Należy jednak pamiętać, że nie zawsze tak było.

Profesor Sławiński przywołuje, aprobująco, przykład polityki amerykańskiego, niezależnego od polityki bieżącej, banku centralnego (FED) kierowanego w latach 1979-1987 przez Paula Volckera. Sądzi się dość powszechnie, że polityka FED doprowadziła do radykalnego ograniczenia inflacji. Niewykluczone że tak było: matematycznego dowodu prawdziwości tego sądu jeszcze nie widziałem. W każdym razie dezinflacja w USA nie miała nic wspólnego z ograniczaniem ekspansywnej „Reaganowskiej" polityki fiskalnej. Przeciwnie, w tych latach dług publiczny USA wzrósł z poziomu 40,6 proc. PKB do 59,6 proc. W pierwszym rzędzie działanie FED – polegające na narzuceniu bardzo wysokich stop procentowych – bezsprzecznie sprowokowało głęboką, trzyletnią recesję z nieomal podwojonym poziomem bezrobocia.

Innym przykładem nierozumnego działania „uniezależnionego" banku centralnego jest aktywność polskiej Rady Polityki Pieniężnej w latach 1998-2004 (dowodzonej od 2001 r. przez Leszka Balcerowicza). Działanie to sprowadziło się do podwyższenia stop procentowych do poziomu 12,6 proc. (realnie) w 2001 r. z już i tak wysokiego poziomu w 1998 r. Skutkiem było podwojenie poziomu bezrobocia: z 10 proc. w 1998 r. do 20 proc. w 2002 r., zdławienie tempa wzrostu gospodarczego z ponad 6 proc. w latach 1996-1997 do 1,3 proc. w 2001 r., przy jednoczesnym wzroście poziomu długu publicznego! (z 38,4 proc. w 1998 r. do 45,1 proc. w 2004 r.).

Reasumując, za nieuzasadnioną uważam obawę, że na gruncie MMT promuje się ideę ubezwłasnowolnienia banku centralnego. Równie niesłuszne jest utożsamienie MMT z perspektywą zwiększania ponad miarę emisji pieniądza – i z perspektywą powrotu wysokiej inflacji. W gospodarce rynkowej pieniądza nigdy nie jest ponad miarę – jest go dokładnie tyle, ile w konkretnych warunkach potrzeba. Inflacja (wysoka lub nie) może mieć związek z różnymi czynnikami, ale teza, że wynika ona z takiej lub innej ilości pieniądza należy do średniowiecznych przesądów.

Autor jest emerytowanym pracownikiem Wiedeńskiego Instytutu Międzynarodowych Porównań Gospodarczych. W latach 2005–2009 był członkiem zespołu doradców ds. polityki pieniężnej Parlamentu Europejskiego.

Publikowane opinie ekonomiczne są elementem debaty publicznej i niekoniecznie są zbieżne z poglądami redakcji „Rzeczpospolitej".

Jak słusznie zauważa profesor Andrzej Sławiński w opinii pt. „Czego brakuje Modern Monetary Theory" („Rzeczpospolita" z 30.08.2020), od kilku lat rośnie zainteresowanie koncepcją MMT. Niestety, zainteresowanie to częstokroć wiąże się z brakiem zrozumienia jej istoty. Autorzy krytyczni wobec MMT przypisują jej zwolennikom intencje „połączenia budżetu i banku centralnego w jedno, dzięki czemu rząd nie musiałby od nikogo pożyczać pieniędzy, lecz mógłby je sam emitować, finansując w ten sposób swoje wydatki. To jednak oznaczałoby rezygnację z niezależności banku centralnego, która okazała się kluczowym warunkiem skuteczności walki z inflacja".

Pozostało 90% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Kup teraz
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację