Reklama
Rozwiń

Nie powstrzymasz zalewu turystów, to przynajmniej na nich zarób

Masowa turystyka wyklinana przez jednych, dla innych jest błogosławieństwem. Porozmawiajmy zatem także o korzyściach, jakie przynosi.

Publikacja: 11.07.2025 09:00

W Dubrowniku władze wprowadziły podatek turystyczny w wysokości 2,65 euro od osoby za noc – to dwa r

W Dubrowniku władze wprowadziły podatek turystyczny w wysokości 2,65 euro od osoby za noc – to dwa razy więcej niż w innych regionach Chorwacji

Foto: Steve Heap/ Shutterstock

Widok wielkich wycieczkowców przybijających do nabrzeży kurortów i wylewających się z nich potoków turystów przeraża. To tak, jakby całe miasto przypłynęło na wycieczkę. To symbol masowej, zdemokratyzowanej turystyki – razem z lotniczymi czarterami pełnymi urlopowiczów wybierających opcję „wszystko w cenie”, czyli all inclusive.

Zwiedzanie europejskich miast, najczęściej przez grupy zorganizowane, stało się ulubioną wakacyjną rozrywką. I jest dla miejscowych szczególnie uciążliwe, kiedy potężna grupa zwiedzających schodzi z pokładu wycieczkowca na trzy-cztery godziny, niczego nie konsumuje, bo wszystko ma na statku. I niczego nie kupuje, bo przewodnik ma swój harmonogram i nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienia. Statek musi odpłynąć o czasie.

Szef Travelplanet Radosław Damasiewicz zapewnia: – Uciążliwość jednodniowych turystów dla miasta może być ograniczona

Według danych Światowej Organizacji Turystyki i Podróży, wielkie turystyczne miasta przywitały w ubiegłym roku 756 mln odwiedzających, czyli 46 mln więcej niż rok wcześniej. Mieszkańcy niemiłosiernie zatłoczonej Barcelony, Paryża czy Rzymu, w których życie staje się coraz droższe, mają dość turystów, czemu dają wyraz podczas spektakularnych niekiedy protestów.

– Uciążliwość tzw. jednodniowych turystów dla miasta może być ograniczona, jak np. w Val de Nuria, miejscowości pielgrzymkowej i niewielkiej stacji narciarskiej w okolicach Barcelony, gdzie już wiele lat temu wprowadzono limity wjazdu – zauważa Radosław Damasiewicz, prezes internetowej agencji turystycznej Travelplanet.pl. – Podobne limity przed pandemią planowano wprowadzić w Dubrowniku. Z kolei Barcelona czy Berlin skoncentrowały się wówczas na walce z szarą strefą wynajmu krótkoterminowego, z unikaniem opłat dla tych miast.

Dbałość o zrównoważoną turystykę okazała się w tych ostatnich wypadkach w istocie troską o wpływy do miejskich kas.

Reklama
Reklama

Damasiewicz wskazuje jednocześnie, że dbałość o równowagę między pracą i wypoczynkiem, trend mocno sprzyjający turystyce, mocno nasiliła się po pandemii Covid-19. A turystyka to w wielu krajach zbyt ważna gałąź gospodarki, by rezygnować z przychodów z tego źródła. Na przykład Chorwacja czerpie aż 20 proc. PKB z turystyki i inwestuje spore kwoty w marketing, by raczej przyciągać gości – także poza sezonem wakacyjnym – niż zniechęcać ich do przyjazdu.

– Z kolei Szwajcaria zainwestowała kilka lat temu ogromne pieniądze w projekt Grand Tour of Switzerland, pętlę drogową i kolejową o długości blisko 1700 km przez najważniejsze atrakcje tego kraju mającą być europejskim odpowiednikiem legendarnej Route 66 – dodaje Damasiewicz.

Przywołuje też inny, bliższy nam przykład usilnych starań o turystów zagranicznych: – W słowackiej stacji Jasna narciarze z Polski stanowili w tym sezonie 35 proc. zimowych gości, więc nie tylko tam, ale i w innych słowackich ośrodkach informacje, menu itp. i inne udogodnienia po polsku są standardem.

Czytaj więcej

Polska nową Hiszpanią? Zmiany klimatyczne i rynkowe pchną do nas masy turystów

Wenecja skorzysta na weselu Jeffa Bezosa? „Powinna zrobić wszystko, co tylko możliwe, by tę promocję mądrze wykorzystać”

Turystyka rzeczywiście stała się ważnym źródłem przychodów budżetów miejskich. Przykładem Kraków, który w ubiegłym roku odwiedziło 14,7 mln turystów, a wpływy z turystyki stanowią już 10 proc. budżetu miasta.

Turyści robią zakupy, jedzą w barach czy restauracjach, bezpośrednio i pośrednio tworzą miejsca pracy. To dla nich rozbudowywane są lotniska, żeby mogło lądować jeszcze więcej samolotów.

Reklama
Reklama

Jednocześnie sezon urlopowy bywa dla mieszkańców wielu miast piekłem. W Lizbonie, gdzie trwa od lutego do połowy listopada, turystom trudno jest zrozumieć, że słynnym tramwajem nr 28 miejscowi jeżdżą do pracy, i to, że zawsze jest zatłoczony, kiedy przejeżdża przez Stare Miasto, wcale ich nie cieszy.

Dodatkowo platformy wyspecjalizowane w krótkim wynajmie zdjęły z rynku ogromną liczbę mieszkań, które wcześniej były dostępne dla mieszkańców. A sklepy z pamiątkami zastąpiły warzywniaki. Pijani urlopowicze potrafią śpiewać do rana. Windują także ceny i coraz częściej zdarza się, że np. Hiszpanów, Portugalczyków czy Greków nie stać na to, żeby spędzić urlop we własnym kraju.

Regionami cierpiącymi z powodu nadmiernej liczby wakacyjnych gości są wybrzeża Morza Śródziemnego, ale i Adriatyku, greckie wyspy, w coraz większym stopniu także Albania, która w tym roku przeżywa najazd turystów z Europy Środkowej. Zimą są to małe tyrolskie wioski.

Kto lub co sprawiło, że turystyka się do tego stopnia umasowiła i zdemokratyzowała? Tak naprawdę trudno odpowiedzieć na to pytanie. Platformy wynajmu krótkoterminowego wskazują na hotele, w których mieszkają uczestnicy grupowych wyjazdów turystycznych. Biura podróży uważają, że wina leży po stronie takich serwisów jak Airbnb czy Booking.com, bo one właśnie napędzają podróże turystów jedno- bądź kilkudniowych, szalenie ułatwiając znalezienie noclegu nawet w odległych krajach, co wcześniej, przed epoką cyfrową, nie było takie łatwe. A może trzeba by wskazać na tanie linie lotnicze? – My rozwozimy pasażerów nie tylko do Barcelony, Rzymu czy Aten, ale przede wszystkim do portów regionalnych – broni się szef Ryanaira, Michael O’Leary.

Czy jednak można tu mówić o winie? Czy masowa turystyka to samo zło? Barcelończycy narzekają na hordy przyjezdnych zalewających ich ulice, ale z drugiej strony, według oficjalnych danych, to turystyka właśnie daje gospodarce tej katalońskiej metropolii ponad 15 proc. PKB. W ubiegłym roku przyjechało tutaj 33 mln odwiedzających (w tym większość z zagranicy), którzy zostawili 10 mld euro plus 100 mln euro w podatkach pośrednich związanych z usługami i dali zatrudnienie prawie 150 tys. Barcelończyków.

Te paradoksy było widać jeszcze lepiej w przypadku Wenecji, w której swoje wesele wyprawił niedawno amerykański multimiliarder Jeff Bezos. Protestowali i sami Wenecjanie, i ekolodzy z wielu krajów, zarzucając twórcy Amazona, że wykorzystuje miasto jedynie jako piękną scenerię, a przecież boryka się ono z poważnymi problemami – skutkami zmian klimatycznych i efektami ubocznymi masowej turystyki. W inne tony uderzyło włoskie Ministerstwo Turystyki. Według jego danych impreza Bezosa pośrednio przyniosła miastu 68 proc. rocznych wpływów z tej branży. Mowa ponoć o 1,1 mld euro dodatkowych przychodów. W mediach społecznościowych minister Daniela Santanchè postawiła sprawę jasno: „Dajmy sobie spokój z kontrowersjami. To nie było tylko prywatne wydarzenie, ale konkretny i bardzo skuteczny impuls dla całej branży. Teraz Wenecja powinna zrobić wszystko, co tylko jest możliwe, żeby tę promocję mądrze wykorzystać”.

Reklama
Reklama

Uwaga na nowe opłaty na Mykonos i Santorini. Są słone

Władze Wenecji już wcześniej zdały sobie sprawę z tego, że napływu turystów powstrzymać się nie da, więc trzeba na nich jak najwięcej zarobić. Za wjazd do miasta trzeba zapłacić 5 euro dziennie, a opłatę „testowo” wprowadzono rok temu. Testy się powiodły, bo pieniędzy zrobiło się więcej. Dodatkowo ta kwota się podwaja, jeśli turysta nie zarejestrował się wcześniej (czyli przynajmniej na pięć dni przed wjazdem) i obowiązuje przez 54 dni w roku, kiedy liczba przyjezdnych jest największa.

Podobne ograniczenia wprowadził chorwacki Dubrownik, w którym liczba turystów wzrosła po emisji serialu „Gra o Tron”, kręconego m.in. w tym mieście. Rok temu władze wprowadziły podatek od odwiedzających w wysokości nawet 2,65 euro za osobę za noc. Burmistrz bardzo chciał tam również wprowadzić zakaz stawiania nowych budynków. To akurat się nie udało, ale wstrzymano budowę apartamentów na wynajem, a liczba statków cumujących w porcie została ograniczona.

Od 1 lipca dwie greckie wyspy Mykonos i Santorini wprowadziły opłatę za każdego pasażera, który zejdzie tam na ląd z wycieczkowca. W szczycie sezonu, czyli od kwietnia do końca września, jest to 20 euro od osoby, potem w październiku opłata spada do 12 euro. Od listopada do końca marca wynosi 4 euro, tyle że wtedy ogromne statki pełne turystów tam raczej nie cumują.

Jak wynika z informacji Hellenic Port Association, w szczycie sezonu dopłynęło na Mykonos 768 statków pasażerskich, a z ich pokładu zeszło 1,29 mln turystów. W przypadku Santorini liczby są podobne. Na Mykonos na stałe mieszka 12 tys. osób. Na Santorini – 15 tys. – Ta opłata została wprowadzona, żeby miejscowa infrastruktura była w stanie sobie poradzić sobie z takim napływem odwiedzających, a lokalni mieszkańcy chociaż skorzystali z takich rejsów. Chodzi nam o bardziej zrównoważone proporcje między wielkimi grupami, jakie pojawiają się na Santorini i Mykonos, i możliwościami ich przyjęcia przez lokalną społeczność. Ale także, aby turyści rzeczywiście byli zadowoleni z takiej wizyty – tłumaczyła Eleni Scarveli z Greckiego Narodowego Biura Turystyki, organizacji zajmującej się promowaniem Grecji jako miejsca na wakacje w tym kraju.

Podobny cel przyświecał władzom Aten, które w 2023 r. ograniczyły dostęp do Akropolu do 23 tys. osób dziennie. I każdy wstęp musi być wcześniej zarezerwowany.

Reklama
Reklama

W ubiegłym roku turystyka przyniosła Grekom wpływy bezpośrednie w wysokości 21,7 mld euro. Pośrednie, czyli łącznie z tym, co przyjezdni wydali w restauracjach i sklepach, 42,7 mld. I nikt tutaj nie mówi, żeby sztucznie ograniczać liczbę turystów, bo i wyspy, i miasta, a także cały kraj, dobrze z nich żyją. Podobnie jest w przypadku innych krajów basenu Morza Śródziemnego – wygaszanie turystyki byłoby wbrew narodowym interesom, nie mówiąc o tym, że utrudniłoby pozyskiwanie środków na spłacanie długu publicznego.

Czytaj więcej

Grecja każe płacić turystom za walkę ze zmianami klimatu

Zwiedzanie Hiszpanii coraz droższe. Za wejście do Parc Güell, który zaprojektował Gaudi, trzeba zapłacić nawet 18 euro

Również w Hiszpanii władze nie zamierzają więc utrudniać życia tym, którzy postanowią spędzić tam wakacje. Tyle że turyści będą musieli za to odpowiednio zapłacić. Od końca tego sezonu, czyli od października 2025 r., do rachunku gościa w hotelu pięciogwiazdkowym będzie doliczane nie 7,5 euro, lecz 15, w czterogwiazdkowym – 11,4 euro, w apartamencie na wynajem – 12,5 euro. W pozostałych miastach katalońskich te opłaty są niższe, dochodzą do maks. 3 euro dziennie. Na Balearach natomiast obowiązuje podatek ekologiczny, który zależy od klasy lokalu, w którym turysta się zatrzymał. Waha się on od 1 do 4 euro za osobę za noc. 12 euro zapłaci każdy turysta, który zejdzie z pokładu wycieczkowca cumującego przy nabrzeżu przez ponad 12 godzin.

Hiszpanie wprowadzili także opłaty i rezerwacje na wejście do największych atrakcji, takich chociażby jak zaprojektowany przez Gaudiego słynny Parc Güell. Bilet dla osoby dorosłej to wydatek 18 euro, dzieci (7-12 lat) i seniorzy płacą po 13,5 euro. Liczba odwiedzających z zagranicy spadła tam o połowę po wprowadzeniu opłat, ale i wielu Hiszpanów zniechęcił fakt, że prawo wejścia do parku mają dopiero po rejestracji online.

Nie oznacza to, że Hiszpanie godzą się na niekontrolowane zwiększanie np. liczby miejsc noclegowych. Od 1 lipca w Barcelonie obowiązuje rejestracja mieszkań wynajmowanych za pośrednictwem Booking.com. Właściciel nieruchomości musi teraz zapłacić dodatkowy podatek. Ponadto wynajem na krótki czas ma być droższy niż długoterminowy, czyli w założeniu ma się poprawić dostępność mieszkań dla samych barcelończyków. A wydawanie nowych licencji na wynajem zawieszono do końca 2029 r.

Reklama
Reklama

Od 2028 r. ma obowiązywać zakaz wynajmowania nieruchomości za pośrednictwem platform takich jak Airbnb. A już w całej Hiszpanii, w tym także na Wyspach Kanaryjskich, dodatkowo jeszcze taki wynajem musi uzyskać aprobatę 60 proc. sąsiadów, którzy w każdej chwili będą mogli taką zgodę wycofać.

W Maladze wstrzymano wydawanie licencji na wynajem w lokalizacjach najbardziej zatłoczonych. W Alicante i Sewilli nowe licencje od początku 2025 r. w ogóle nie są wydawane, a jeśli jakiś lokal nie spełnia wymaganych warunków, licencja jest wycofywana. Władze San Sebastian wprowadziły zakaz budowy nowych hoteli i apartamentów na wynajem.

Problemy wywołane przez masową turystykę nie są udziałem jedynie krajów południa Europy. Oto Amsterdam zakazał budowy nowych hoteli, a lokalne władze przeniosły słynny napis „I love Amsterdam”, z którym można było robić sobie selfie, z centrum miasta na jego obrzeża. Powód? Gromadziło się tam zbyt wiele osób. W centrum nie mają także prawa bytu sklepy, które sprzedają wyłącznie pamiątki. Strona promująca turystyczne atrakcje namawia także do obejrzenia zamku, który znajduje się poza metropolią.

Czy to pomoże w ograniczeniu liczby zadeptujących miasto turystów przyjeżdżających do niego tylko na jeden dzień? Zdaniem Grega Richardsa, wykładowcy z Breda University of Applied Sciences, dopiero potrojenie wysokości podatku turystycznego, który obecnie wynosi 12,5 proc. od kosztów noclegu, powstrzymałoby niektóre osoby przed zatrzymywaniem się w Amsterdamie.

Austriacy z kolei starają się poradzić sobie z popularnością perły UNESCO, miasteczka Hallstatt, rozsławionego przez „Krainę Lodu” Disneya i południowokoreański „Spring Waltz”. Żeby uniemożliwić odwiedzającym blokowanie ruchu w centrum, władze wybudowały płot uniemożliwiający robienie sobie selfie z jeziorem w tle.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Wielkie weneckie wesele Lauren Sanchez i Jeffa Bezosa może zostać zakłócone

Po pandemii witali turystów z otwartymi ramionami. Teraz entuzjazm opada

W branży turystycznej mówi się, że tegoroczne lato będzie w Europie swego rodzaju testem wytrzymałości. Chętnych do wyjazdów i zwiedzania jest coraz więcej. Tani transport zapewniają turystom linie niskokosztowe i czarterowe, a biura podróży, wykupując z wyprzedzeniem miejsca w hotelach, potrafią skonstruować naprawdę tanie oferty. Przy tym, jak wspomnieliśmy, nie trzeba iść do biura podróży, bo wakacyjny pakiet można zarezerwować i wykupić online. To wszystko sprzyja nie tylko długim wyjazdom wakacyjnym, ale i krótkim wypadom do innego miasta czy kraju.

Jeśli władze sobie poradzą z rozsądnym zarządzaniem potokami turystów – i przywożonych przez nich pieniędzy – europejską turystykę czeka świetlana przyszłość. Tyle że jest to naprawdę ostatni moment, by stała się ona błogosławieństwem nie tylko dla budżetów miast, ale i przyniosła odczuwalne korzyści ich mieszkańcom.

W czasie pandemii, w latach 2020-2021, mieszkańcy kurortów i wielkich turystycznych miast dostali namiastkę tego, czym jest życie bez napływu obcych. I też nie do końca byli z tego zadowoleni. Powracających witali z otwartymi ramionami. Teraz ten entuzjazm opada.

„Overtourism” nie ma jeszcze odpowiednika w polskim języku, na razie używa się dość nieporęcznego terminu „nadmierna liczba przyjazdów”. Czy ostatecznie znajdzie się trafniejsze określenie? W dużej mierze zależy to od tego, czy z tym zjawiskiem Europa sobie poradzi.

Widok wielkich wycieczkowców przybijających do nabrzeży kurortów i wylewających się z nich potoków turystów przeraża. To tak, jakby całe miasto przypłynęło na wycieczkę. To symbol masowej, zdemokratyzowanej turystyki – razem z lotniczymi czarterami pełnymi urlopowiczów wybierających opcję „wszystko w cenie”, czyli all inclusive.

Zwiedzanie europejskich miast, najczęściej przez grupy zorganizowane, stało się ulubioną wakacyjną rozrywką. I jest dla miejscowych szczególnie uciążliwe, kiedy potężna grupa zwiedzających schodzi z pokładu wycieczkowca na trzy-cztery godziny, niczego nie konsumuje, bo wszystko ma na statku. I niczego nie kupuje, bo przewodnik ma swój harmonogram i nie może sobie pozwolić na jakiekolwiek opóźnienia. Statek musi odpłynąć o czasie.

Pozostało jeszcze 95% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Reklama
Plus Minus
„Kształt rzeczy przyszłych”: Następne 150 lat
Materiał Promocyjny
25 lat działań na rzecz zrównoważonego rozwoju
Plus Minus
„RoadCraft”: Spełnić dziecięce marzenia o koparce
Plus Minus
„Jurassic World: Odrodzenie”: Siódma wersja dinozaurów
Plus Minus
„Elio”: Samotność wśród gwiazd
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Rafał Lisowski: Dla oddechu czytam komiksy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama