Tymczasem to rząd PiS wytykał poprzednikom, że poszli na ilość, a nie na jakość. Wicepremier Mateusz Morawiecki podczas przemówienia w Sejmie krytykował filozofię, jaką jego zdaniem kierował się rząd PO–PSL, czyli wydawania środków unijnych, a nie ich inwestowania. I sypał przykładami projektów, które wskazywały na zmarnowanie wsparcia z UE, takich jak horoskopy dla psów, wirtualne cmentarze, dziewięć kilometrów słupków w szczerym polu czy innowacyjne pudełko do butów.

Dzisiaj o takich przykładach na szczęście na razie nie słychać. Ale jednak rząd nie może zwolnić tempa. Wcześniejsze opóźnienia w wykorzystywaniu funduszy UE stały się bowiem przyczyną bezprecedensowej zapaści inwestycyjnej w 2016 r. w samorządach i całym sektorze publicznym, a pośrednio – także w sektorze przedsiębiorstw. Na ten rok i przyszłe lata samorządy zapowiadają rekordowe inwestycje, ale by te plany udało się zrealizować, konkursy na unijne dotacje muszą iść pełną parą.

Także w relacjach z Unią Europejską tempo wydawania unijnego budżetu staje się coraz istotniejsze. Polska – głównie z przyczyn politycznych – jest obecnie w Brukseli na cenzurowanym. Jeśli okazałoby się, że mamy jakiekolwiek problemy z wydawaniem puli pieniędzy na lata 2014–2020, to byłby to doskonały pretekst, by w jeszcze większym stopniu zmniejszyć budżet dla Polski po 2020 r. Rząd musi więc szczególnie uważać, by trzymać się wyśrubowanych ram zarówno ilościowych, jak i jakościowych.