Ale piłkarska Europa drży nie przed potęgą angielskiego futbolu, lecz przed siłą angielskich pieniędzy zaangażowanych w futbol. Już dziś drugorzędne kluby z Wysp płacą za przeciętnych graczy z europejskich lig aberracyjnie wysokie sumy i wszyscy mówią o drenażu rynku, którego nie powstrzyma nawet Brexit. Kluby Premiership za trzyletni kontrakt z telewizją Sky dostaną 5 miliardów funtów. Już w poprzednim sezonie ostatnia drużyna ligi zarobiła 74 miliony euro, czyli dwa razy więcej niż mistrz Niemiec Bayern Monachium, a teraz ta różnica jeszcze wzrośnie.

Anglicy codziennie bombardowani są informacjami o tygodniówkach piłkarzy przekraczających grubo 100 tysięcy funtów. Wielu z nich to obcokrajowcy, ale i Anglików wśród krezusów nie brakuje. I te tłuste misie (jedna noga Wayne'a Rooneya warta jest więcej niż cała ekipa Islandii) zostają upokorzone na Euro. Nie tylko przegrywają, ale nawet nie potrafią walczyć do końca z ogniem w oczach, jakby nie umieli wypędzić z głów myśli, że nic się nie dzieje, wkrótce będzie liga i zagramy z Crystal Palace.

Rynkowa wartość żadnego angielskiego piłkarza nie spadła nawet o funta po porażce z Islandią i to jest główny powód tej klęski. Kluby i reprezentacja to wszędzie coraz bardziej odrębne byty, ale Anglia płaci za to najwyższą cenę.