Galopująca wówczas inflacja powodowała, że po chleb trzeba było iść z torbą bezwartościowych banknotów. Jeśli szło się zbyt wolno, to cena mogła w międzyczasie wzrosnąć. I trzeba było wrócić po drugą torbę. Albo cieszyć się z połówki chleba. Warto te wydarzenia pamiętać. Powtórki z historii są bowiem nadzwyczaj bolesne...
4,4 proc. – taką inflację (mierzoną rok do roku) odnotował w styczniu Główny Urząd Statystyczny (GUS). W listopadzie wyniosła ona 2,6 proc., w grudniu 3,5 proc. Wygląda na to, że polska gospodarka zaczyna się rozpędzać. Niestety nie w kierunku, którego byśmy sobie życzyli. Dostrzegają to zarówno ekonomiści, jak i zwykli obywatele. Instytut Rozwoju Gospodarczego Szkoły Głównej Handlowej (SGH) od lat bada tzw. oczekiwania inflacyjne, czyli to, jak bardzo społeczeństwo obawia się drożyzny. Z najnowszych danych wynika, że aż 56 proc. pytanych spodziewa się szybszego niż dotąd wzrostu cen. Ta informacja powinna dać nam wszystkim do myślenia.
Inflacja z lat 20. minionego wieku nie spadła na Polskę z nieba jak plaga egipska. Miała swoje konkretne przyczyny. Główną z nich był ogromny deficyt budżetowy. Nie od razu też osiągnęła pełną siłę. W okresie inkubacji liczyła najpierw kilka procent, dopiero potem kilkanaście...
Sto lat po tych wydarzeniach nasz kraj ma mieć budżet zrównoważony. Takie są przynajmniej deklaracje. Wiele wskazuje jednak na to, że pozostaną one na papierze. Bo wydatki na 2020 rok są bardzo duże. To koszty rozmaitych programów rządowych. W tym wielu socjalnych „prezentów" z okazji trwającej kampanii prezydenckiej.
„Wpływy do budżetu też są duże" – ktoś powie. Czy będą jednak wystarczające? Chyba nie. Z obliczeń Pracodawców RP wynika, że nie da się już więcej wycisnąć z systemu fiskalnego. Przynajmniej z takiego, jakim jest on teraz. Gospodarka pracuje na maksymalnych możliwych obrotach, system poboru VAT został uszczelniony. W tej sytuacji wszystko zależy od „cudu" PKB. Jeśli Polska zanotuje duży wzrost PKB, pewnie się uda jakoś pospinać całość. Zwłaszcza że część długu została tymczasowo „schowana" w wydatkach funduszy celowych, przerzucona na barki samorządów itd., itp. To „kreatywna księgowość". Zanim odbije się ona czkawką – w papierach wszystko będzie się zgadzać.