Mimo że uznani kryminolodzy, tacy jak prof. Brunon Hołyst, dystansują się od tezy, że zabójcą kierowały motywy polityczne, aspekt mowy nienawiści jest i chyba na zawsze będzie związany z tym wydarzeniem.

Czytaj także: Nie dajmy się hejtom

Warto się pokusić o refleksję, mamy dziś bowiem w Polsce problem ze zdefiniowaniem, czym mowa nienawiści jest. Państwo i jego służby nie czują też imperatywu, aby z nią walczyć. Raczej była lekceważona lub niezauważana. Pamiętamy, jak prokuratura z Białegostoku narysowaną na murze swastykę uznała za indyjski symbol szczęścia i umorzyła sprawę. To pokazuje, jak lekceważąco organy ścigania traktują tego rodzaju historie.

Błyskawiczna i bezwzględna była natomiast reakcja służb, głównie policji, po zabójstwie prezydenta Gdańska. Sprawcy hejtu w sieci byli zatrzymywani w swoich domach, zanim jeszcze zdążyli wyłączyć komputer. A przecież problem jest i był taki sam przed tragiczną niedzielą. Państwo może wyznaczyć cienką czerwoną linię, której przekroczyć nie można. Czy jednak będzie tak za dwa, trzy, cztery miesiące, kiedy emocje już opadną? Przeszłość każe mieć wątpliwości.

Skąd więc niechęć państwa do poważnego zajmowania się tym zjawiskiem? Moim zdaniem pojęcie „mowa nienawiści" zostało przed laty zinstrumentalizowane, upolitycznione. Środowiska liberalno-lewicowe używały go jako ideologicznego bata na oponentów. Prawica uznała to za próbę nakładania politycznego kagańca. W efekcie problem wszyscy zbagatelizowali i kolejne rządy nie robiły nic, aby zająć się nim na serio. Dziś przyszedł czas na refleksję.