Zeszły tydzień pokazał wielu obserwatorom sporu o wymiar sprawiedliwości, jak bardzo się mylili, sądząc, że już nic spektakularnego w tej historii się nie wydarzy. Wielu tym, którzy jeszcze się jako tako orientują w całym zamieszaniu, a na pewno nie jest to większość obywateli, wydawało się, że apogeum sporu to uchwalanie tzw. ustawy kagańcowej i przepychanki w kwestii dostępu do list poparcia do KRS. Mylili się, nazywając przepychanki w Sejmie i Senacie burzą. To była dopiero jej zapowiedź.

Po czwartkowej uchwale połączonych izb Sądu Najwyższego mamy burzę z piorunami, huraganem i gradobiciem. Jeśli do tej pory mówiono, że w wymiarze sprawiedliwości jest chaos, to co będzie teraz? Co o tym wszystkim mają myśleć zwykli ludzie, chociażby ci czekający na sprawiedliwość? Trudno zrozumieć trwający już kilka lat spór. Zrozumieć, a nie przyznać rację jednej ze stron albo mieć to wszystko w nosie. Łatwiej mają chyba tylko gorący zwolennicy PiS lub opozycji. Dla nich rację mają moi, a źli są ci drudzy.

Czytaj też: Państwo płaci coraz więcej za opieszałość w sądach

A tymczasem kolejka po sprawiedliwość nie staje się krótsza. Stoją w niej m.in. frankowicze. O ich sprawach w ostatnich dniach znowu się mówiło. Ponownie wysłane zostały pytania do TSUE. Bez tego gdański sąd nie czuł się na siłach rozstrzygnąć sprawy. Z kolei niedawno sąd w Białymstoku bez ceregieli wydał korzystny dla frankowiczów wyrok. Wszystko oczywiście zależy od poszczególnej sprawy, ale zwykli poszukiwacze sprawiedliwości zastanawiają się, dlaczego to wszystko tyle trwa, dlaczego raz jest tak, a raz inaczej. Czekający na sprawiedliwość nie rozumieją, dlaczego Temida często jest taka powolna, i nie pojmują, o co toczy się spór na wyżynach wymiaru sprawiedliwości, skoro na dole nic się nie zmienia.