Kreml stawia na stabilność

Na Zachodzie zyskuje popularność koncepcja absolutnej suwerenności i związana z nią doktryna ograniczonego zastosowania siły – pisze brytyjski politolog

Aktualizacja: 21.03.2016 22:03 Publikacja: 20.03.2016 17:38

Mark Leonard

Mark Leonard

Foto: materiały prasowe

Rosyjska interwencja wojskowa w Syrii ma konsekwencje znacznie wykraczające poza region Bliskiego Wschodu. Kampania wojskowa Kremla przeważyła szalę na korzyść lokalnego rządu i zaprzepaściła szanse zakończenia konfliktu. Zapoczątkowała też nowy etap w sposobie prowadzenia polityki międzynarodowej. Interwencje zbrojne w zapalnych punktach globu nie są już podejmowane przez zachodnie koalicje, lecz przez kraje, które działają w ten sposób na rzecz własnych interesów – często z pogwałceniem prawa międzynarodowego.

Od zakończenia zimnej wojny międzynarodowa dyskusja o dopuszczalności użycia siły za granicą zdecydowanie przygasła. Problem sprowadzał się w istocie do ewentualnej konfrontacji koalicji światowych mocarstw ze znacznie słabszymi krajami, jak Rosja czy Chiny, których przywódcy byli gotowi bronić swej integralności za wszelką cenę. Rozwój sytuacji w Syrii jest świadectwem, że reguły gry się zmieniły. Podczas gdy Zachód nie kwapi się z podejmowaniem interwencji, szczególnie z wykorzystaniem wojsk lądowych, takie kraje jak Rosja, Chiny, Iran, czy Arabia Saudyjska bez oporów ingerują w wewnętrzne sprawy swych sąsiadów.

W latach 90., po aktach ludobójstwa w Rwandzie i na Bałkanach, państwa zachodnie wykształciły doktrynę tak zwanej interwencji humanitarnej. Formuła „odpowiedzialności za ochronę” nakładała na państwo powinność zapewnienia bezpieczeństwa swym obywatelom, a na społeczność międzynarodową – obowiązek interwencji, jeśli dany rząd nie chronił ich przed aktami masowych zbrodni albo sam je stosował. Ta doktryna podważała tradycyjne pojęcie suwerenności państwowej, a takie kraje jak Rosja czy Chiny widziały w niej wygodną wymówkę państw zachodnich, pragnących obalać niewygodne dla siebie rządy.

Paradoksem historii można nazwać fakt, że dziś Rosja wykorzystuje koncepcję „odpowiedzialności za ochronę”, by usprawiedliwić własne interwencje zbrojne. Zmienił się tylko cel: zamiast ochrony obywateli przed bezprawnymi działaniami rządu mamy do czynienia z ochroną rządu przed ruchami obywatelskimi. Działania Kremla mają być argumentem przemawiającym na rzecz powrotu do absolutnej suwerenności, w której reżim ponosi wyłączną odpowiedzialność za kraj.

Postawa Rosji odzwierciedla również stanowisko Kremla, stawiającego stabilność państwa ponad sprawiedliwością i dążącego do legitymizacji rządów autorytarnych. W miarę rozprzestrzeniania się fali tak zwanych kolorowych rewolucji, obejmujących Gruzję, Ukrainę czy Kirgistan, Rosja i Chiny reagowały coraz bardziej nerwowo na wszelkie przejawy ruchów społecznych w pobliżu swych granic. Zdaniem władz na Kremlu już sama możliwość interwencji Zachodu prowadziła do nasilenia tendencji odśrodkowych i antypaństwowych w rosyjskiej strefie wpływów. Chińczycy wymyślili nawet specjalną nazwę, która w ich żargonie politycznym określa politykę rządu. Xifan xing ganshe shuyi oznacza w wolnym tłumaczeniu „przeciwdziałanie neointerwencjonizmowi Zachodu”.

Ale poszanowanie suwerenności Rosji też ma swoje granice. Organizując interwencję na Krymie, Kreml przyjął zupełnie odmienną doktrynę, twierdząc, że broni mieszkających tam obywateli rosyjskich. W praktyce oznaczałoby to powrót do filozofii sprzed traktatu westfalskiego i odwoływanie się do religijnej, językowej, a niekiedy nawet sekciarskiej solidarności, przypominającej carskie idee ochrony wszystkich Słowian.

Nic dziwnego, że tego typu argumentacja znajduje wdzięcznych słuchaczy w różnych częściach świata. Na Bliskim Wschodzie Arabia Saudyjska używa takiego samego wytłumaczenia, by usprawiedliwić wsparcie sunnitów w Jemenie i Syrii. To samo robi Iran, finansując szyickich sojuszników w obu tych krajach. Podobnie zaczęły działać nawet Chiny, poczuwając się do odpowiedzialności za swych obywateli znacznie bardziej niż dotąd. Po wybuchu wojny domowej w Libii rząd w Pekinie ewakuował z tego kraju dziesiątki tysięcy Chińczyków.

Przemiany te dokonują się w czasie, gdy Zachód traci dotychczasową pozycję najsilniejszego gracza. Modernizacja armii Rosji i Chin, a także coraz częstsze stosowanie taktyki tak zwanego niesymetrycznego użycia „pozapaństwowych” sił zbrojnych w celu „wyrównania szans w regionie” to nowe elementy lokalnych konfliktów. Wprowadzanie na obszar działań bojowych w Libii, w Syrii, Donbasie czy na Krymie „pozarządowych” i „niepaństwowych” grup zbrojnych, ewidentnie finansowanych przez określone reżimy, prowadzi prostą drogą do zatarcia różnicy między agresją danego mocarstwa a tak zwaną wojną pełzającą.

Po zakończeniu zimnej wojny państwa zachodnie narzuciły światu określony porządek, który przez wiele lat był wyznacznikiem polityki międzynarodowej. Gdy ten ład był naruszany – przywódcy czuli się upoważnieni do interwencji w celu zachowania pokoju. Jednak taki stan rzeczy jest coraz częściej kwestionowany – często równocześnie – przez Chiny i Rosję, a na szczeblu regionalnym przez kraje Bliskiego Wschodu, Ameryki Łacińskiej, a nawet niektóre państwa Europy.

W sytuacji gdy praktyka wybiórczego stosowania wojska za granicą zaczyna się upowszechniać, w niedalekiej przyszłości możemy mieć do czynienia ze zmianą powszechnie rozumianej roli państwa, do której przywykliśmy przez ostatnie 25 lat. Na Zachodzie zyskuje popularność koncepcja absolutnej suwerenności i związana z nią doktryna ograniczonego zastosowania siły. I nawet liderzy państw, którzy dotąd byli zwolennikami powściągliwości w wykorzystywaniu swego wojska za granicą, coraz częściej skłaniają się ku takiemu rozwiązaniu.

Autor jest politologiem, założycielem i szefem think tanku o nazwie Europejska Rada Spraw Zagranicznych

Publicystyka
Maciej Strzembosz: Kto wygrał, kto przegrał wybory samorządowe
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Jarosław Kaczyński izraelskiego ambasadora wyrzuca, czyli jak z rowerami na Placu Czerwonym
Publicystyka
Nizinkiewicz: Tusk przepowiada straszną przyszłość. Niestety, może mieć rację
Publicystyka
Flieger: Historia to nie prowokacja
Publicystyka
Kubin: Europejski Zielony Ład, czyli triumf idei nad politycznymi realiami