Współczesnego biegacza wspierają zegarki, bransoletki i telefoniczne aplikacje, które nie tylko mierzą czas, ale też zapisują ślady GPS, wyznaczają trasy, sprawdzają tętno, przypominają o planach treningowych. Gadżety, dla naszej wygody, zbierają wiele informacji – ale co z nimi robią?
Elektroniczne cudeńka, które noszą biegacze, są zwykle podłączone do sieci, mogą się więc komunikować z innymi urządzeniami, użytkownikami, producentami. A to znaczy, że przesyłają gdzieś nasze dane.
Badania prowadzone przed dwoma laty w Norwegii i Kanadzie potwierdziły obawy, że urządzenia noszone przez sportowców amatorów zazwyczaj gromadzą o użytkownikach więcej danych niż to niezbędne, w dodatku ich producenci nie informują o tym, z kim dzielą się tym urobkiem i jak długo go przechowują.
Ponadto większość tych produktów nie jest dostatecznie dobrze zabezpieczona, w efekcie z ich pomocą osoby niepowołane mogą np. stworzyć mapę miejsc, w których zazwyczaj przebywa użytkownik.
– To jest przerażające, tym bardziej że wszystkie te dane podawane są dobrowolnie – mówi Jacek Thomann, biegacz i triatlonista, autor bloga goultra.pl poświęconego zegarkom sportowym. – Jeżeli generuję np. 300 aktywności sportowych rocznie, to one są wszystkie zebrane na serwerach producenta. – Jeżeli biegam trzy razy w tygodniu tą samą trasą, to jakaż to jest okazja dla złodzieja! Przecież bardzo prosto dotrzeć do informacji o miejscu zamieszkania – dodaje.