To sedno najnowszej uchwały Sądu Najwyższego ważnej dla korzystających z tzw. zleceń fiduicjarnych, polegających na tym, że zleceniobiorca kupuje mieszkanie na swoje nazwisko za pieniądze zlecającego, by potem przenieść jego własność na zlecającego. Choć takie zlecenia oparte są na zaufaniu, ludzie są tylko ludźmi i nie dochowują nieraz umów albo dochodzi zwyczajnie do nieporozumienia. Wtedy jedyną drogą jest sąd. Kogo jednak pozwać, gdy mieszkanie przeszło już w obce ręce?
Marcin K. domagał się, by sąd nakazał Katarzynie K. i spółce, którą ona kierowała, przeniesienie na niego własności lokalu, wskazując, że zawarł z nią wcześniej umowę-zlecenie, na podstawie której miała nabyć dla nich obojga lokal za pieniądze ich obojga, chociaż tylko na jej nazwisko. Tymczasem choć lokal po zakupie podzieliła na dwie części, jednej z nich na niego nie przeniosła, co więcej, już w toku sprawy sądowej sprzedała go owej spółce.
Sąd Okręgowy żądanie Marka K. oddalił wobec obu pozwanych, gdyż w jego ocenie były to jakieś rozliczenia między nimi (dodajmy, że byli kiedyś w związku). Z kolei Sąd Apelacyjny w Gdańsku powziął wątpliwości, kto ma być w takiej sprawie pozwanym, i zwrócił się do Sądu Najwyższego o rozstrzygnięcie. Podkreślił, że Katarzyna K. już nie jest właścicielem lokalu. Z kolei po oddaleniu pozwu wobec spółki, aktualnego właściciela lokalu, która formalnie nie ma żadnej umowy z powodem, trudno byłoby żądać od niej zwrotu lokalu.
Sąd Najwyższy był innego zdania:
– Nie przesądzamy, czy w tej sprawie było zlecenie fiduicjarne i czy było skuteczne czy nie, jeśli jednak założymy, że było i było skuteczne, to własność lokalu nie przeszła na spółkę, tak samo nie przeszedł na nią obowiązek zwrotnego przeniesienia własności lokalu na powoda – wskazał w uzasadnieniu sędzia SN Karol Weitz. – A to, że spółka przystąpiła do sprawy, nie ma dla tej kwestii znaczenia.